Oprawca czy ofiara – cz. II
Śledząc koleje losu Thiago Silvy, dziś przenosimy się w czasy jego kariery pod banderą UFC.
W pierwszej części przybliżyliśmy sobie skomplikowaną i trudną młodość Thiago Silvy, zanim dołączył on do największej organizacji MMA na świecie. Teraz przenosimy się dalej…
Obrigado Jesus
Niepokonany, agresywnie walczący Thiago Silva stał się łakomym kąskiem dla UFC, a kontrakt z organizacją Dany White’a był dla niego niczym dar od Jezusa, zwłaszcza biorąc pod uwagę bardzo trudne dzieciństwo Thiago i religijność Brazylijczyków.
Joe Silva postanowił, że pierwszym przeciwnikiem debiutanta na gali UFC 71 w maju 2007 będzie James Irvin, który za sprawą skończenia 11 z 12 walk przed czasem (w tym 9 przez KO lub TKO) całkiem słusznie był nazywany królem nokautu.
Początek walki potwierdził przekonanie, że Silvę może czekać ciężka przeprawa w stójce, gdyż szybciutko wylądował na deskach. Mimo to znakomita zdolność regeneracji Brazylijczyka nawet po potężnych bombach pozwoliła przetrwać mu chwile grozy. Następnie reprezentant Kraju Kawy pięknie zesweepował rywala będącego na górze, by po powrocie do stójki pójść po obalenie. Próba okazała się udana, a Thiago błyskawicznie zdobył dosiad, co opanował niemal do perfekcji (szczególnie z nieco słabszymi parterowo oponentami) – w międzyczasie Irvin zmuszony został do odklepania z powodu kontuzji kolana, której nabawił się przy upadku. Mimo ciężkiego początku pierwsza próba wypadła udanie, a dość mocna mimo wszystko szczęka i kapitalna zdolność regeneracji pomogą Silvie w jeszcze w niejednym boju w najmocniejszej federacji świata.
Thiago Silva przed walką z Jamesem Irvinem
Na następnego rywala Thiago ponownie wybrano mocnego stójkowicza w osobie naszego Tomka Drwala. Gorilla, mimo pewnych sukcesów w pierwszej rundzie, kiedy to kilkukrotnie naruszył Silvę, szczególnie prawą ręką, został wymęczony przez silniejszego fizycznie (to była kategoria -93 kg, nie zapominajmy, że od 2009 roku Drwal walczy w kategorii średniej) Brazylijczyka, zwłaszcza przez ciosy i potężne kolana na korpus.
W drugiej rundzie obaj zawodnicy byli bardzo zmęczeni, ale to Thiago zdecydowanie lepiej radził sobie w trybie zombie i ostatecznie ubił Polaka, naruszając go potężnym prawym i wieńcząc dzieło zniszczenia mocną kombinacją ciosów podbródkowych i sierpowych.
Do tej walki Silva wyszedł jeszcze z banerem Chute Boxe, ale wkrótce miało się to zmienić, jako że na stałe dołączył do American Top Team, przeprowadzając się zresztą w 2008 roku na Florydę.
Przedtem jednak kolejny oponent Thiago, Houston Alexander, sprawił mu sporo kłopotów na początku starcia. Znany z mocnego uderzenia Amerykanin momentalnie wszedł w brawl i mocno trafił Brazylijczyka. Zamroczony Silva był jednak w stanie przenieść walkę do klinczu (co zresztą często czyni gdy jest zraniony), gdzie zaserwował przyszłemu weteranowi KSW kilka solidnych kolan, a po obaleniu błyskawicznie przeszedł do dosiadu i brutalnym GnP posłał go do krainy Morfeusza.
Wtedy też zaprezentował charakterystyczny gest podrzynania gardła, który pojawiał się zawsze po skończeniu rywala i z pewnością jest jedną z najbardziej typowych „cieszynek” w UFC. Sposób celebrowania zwycięstwa w późniejszym czasie został wzbogacony o dwa kolejne ciekawe elementy – uciszanie rywala i naśladowanie kładzenia się do snu.
Trzy kolejne wiktorie zapewniły Silvie miejsce na głównej rozpisce gali, a w swoim następnym pojedynku miał walczyć z mocnym zapaśnikiem i zarazem zwycięzcą drugiego TUF-a (i to w kategorii ciężkej!) Rashadem Evansem. Ten jednak został przeniesiony do walki z Chuckiem Liddellem, któremu wypadł rywal. Zamiast niego Thiago mierzył się ze swoim krajanem, Antonio Mendesem, który niecały rok wcześniej na KSW zdobył trzy skalpy (kolejno Robert Jocz, Michał Materla i Martin Zawada). Pomimo sporych problemów na początku, kiedy to po high kicku przyjętym na gardę Thiago zaliczył knockdown, sytuacja wróciła na właściwe tory, kiedy to Silva zajął dosiad, po to, by srogim GnP zmusić przeciwnika do poddania się.
Popularność Silvy zaczęła rosnąć, wkrótce dostał propozycję walki z mistrzem walki z kontry – Lyoto Machidą, która została jednak przełożona z powodu kontuzji pleców Thiago. Co się odwlecze, to nie uciecze i tak na styczniowej gali w 2009 roku, w której GSP mierzył się w walce rewanżowej z BJ Pennem, Thiago dostąpił zaszczytu walczenia w co-main evencie właśnie z Dragonem.
Rzekomo musiał zbijać przed walką zbyt dużo kilogramów, przez co był zbyt wolny i generalnie nie był sobą. Słowa Silvy mogą zawierać prawdę, gdyż faktycznie po przeprowadzce do Stanów nabrał sporo masy. Z drugiej jednak strony kontrujący styl walki Machidy zupełnie mu nie pasował, w efekcie oprócz kilku lowkicków nie zadał mu jakichkolwiek obrażeń.
Ten z kolei genialnymi kontrami raz po raz naruszał ślamazarnego Thiago, nokdaunując go dwukrotnie…
… by w końcu na kilka sekund przed końcem pierwszej rundy świetnym haczeniem powalić przeciwnika na glebę i potężnym uderzeniem niemalże równo z gongiem odłączyć mu prąd.
Sędzia, widząc nieprzytomnego Thiago, zdecydował się przerwać walkę. Silva musiał przełknąć gorycz porażki po raz pierwszy w życiu, ale tym, co go bolało najmocniej, był styl, w jakim ją poniósł. Oglądając wywiady, łatwo było zauważyć, że bardzo przeżywał sposób, w jaki został zdominowany przez rodaka, ale mimo, że to utkwiło w jego głowie na najbliższe tygodnie…
Jamais Desistir
… to motto życiowe, wytatuowane na prawym przedramieniu, oznaczające „Nigdy się nie poddawaj” nie pozwalało mu na długie rozpamiętywanie klęski, ale porządne zabranie się do treningów po to, aby wrócić jeszcze silniejszym.
Jamais Desistir
Przeciwnikiem, z którym miał zmierzyć się w następnej kolejności, był początkowo Forrest Griffin, który ostatecznie dostał walkę z Andersonem Silvą. Szybko znaleziono jednak zastępstwo w osobie zawsze groźnego i bardzo nietypowo walczącego Keitha Jardine’a. The Dean of Mean przed walką z Thiago miał na rozkładzie m.in. właśnie Griffina, Brandona Verę, i, bodaj najcenniejszy skalp, Chucka Liddella. Obaj panowie mimo innego stylu bazowego znani byli z tego, że upodobali sobie wymiany uprzejmości w stójce, o czym wspominali w materiałach przed walką i właśnie dokładnie taki przebieg miał ten pojedynek.
Niespełna 100 sekund po rozpoczęciu boju Keith zaatakował podbródkowym, jednak nadział się na świetny kontrujący lewy sierpowy. Dobicie rywala w parterze nigdy nie stanowiło dla Thiago zbytniego problemu. Przy okazji tej akcji znowu można zaobserwować świetną jak na MMA podwójną gardę w wykonaniu Brazylijczyka.
W następnym boju Silva w końcu zmierzył się z kolegą klubowym Jardine’a, Rashadem Evansem, z którym miał już walczyć wcześniej na UFC 84. W pierwszych dwóch runda Suga kilkukrotnie był w stanie obalić Brazylijczyka, jednak po raz kolejny można było zaobserwować znakomite umiejętności parterowe Silvy, który nie dał się skontrolować świetnemu zapaśnikowi, będąc w stanie albo podnosić walkę do stójki, albo nie dać sobie zrobić większej krzywdy mimo niekoniecznie dogodnej pozycji.
W trzeciej rundzie Thiago postawił wszystko na jedną kartę, raz po raz zapraszając Rashada do stójkowych wymian, w których wyglądał dużo lepiej od rywala.
W pewnym momencie zamroczył przeciwnika dwoma potężnymi sierpowymi, ale nie był w stanie go dokończyć w parterze.
Silva, chociaż zapaśniczo odstawał od Evansa, miał również swoje sukcesy w bronieniu obaleń, szczególnie gdy Amerykanin był już podmęczony.
Rashad wyglądał na coraz bardziej zmęczonego, ale Thiago w pewnym momencie, mając ponownie naruszonego rywala, niepotrzebnie pchał się w klincz będący domeną Amerykanina.
Pod koniec starcia Evans obalił Silvę, tyle że znów nie był w stanie go utrzymać na ziemi, a gdy Brazylijczyk wstał, zostało mu zbyt mało czasu na przygotowanie skutecznej ofensywy. Walka zakończyła się jednogłośną wygraną na punkty amerykańskiego zapaśnika, chociaż to Brazylijczyk zachował chyba nieco więcej sił i gdyby tak jak obecnie main eventy były pięciorundowymi starciami, to szala zwycięstwa prawdopodobnie przechyliłaby się na korzyść dominującego w stójce Silvy.
Kolejna kontuzja pleców przekreśliła plany na walkę z Timem Boetschem i Thiago wrócił do oktagonu dopiero po niespełna roku, na pierwszą styczniową galę 2011 roku. Jak sam twierdził, co jest zresztą bardzo prawdopodobne, na około półtorej miesiąca przed walką z Brandonem Verą doznał kolejnej kontuzji pleców, co będzie miało wpływ na przyszłość Thiago kilka miesięcy po walce. Przez to, że pauzował tak długo, był niesamowicie zdeterminowany, by walczyć i ostatecznie pojawił się w oktagonie UFC już po raz piąty w stolicy hazardu, Las Vegas.
Na tle swojego przeciwnika Thiago wyglądał na potężnego i bez problemu raz po raz obalał rywala…
… po to, by potężnym ground n pound sprawiać mu sromotny łomot.
To, że obydwaj fighterzy nie darzyli się jakimiś szczególnymi uczuciami, było widoczne nawet po gongu kończącym rundę.
Nawet gdy Brandon miewał sukcesy w stójce, to Thiago skutecznie stopował te zapędy podwójną gardą oraz umiejętnym wchodzeniem w klincz, co zresztą nieraz robił wcześniej, jak i później w chwilach zagrożenia…
… a terror, jaki Thiago urządził Verze…
… sprawił, że ten drugi po walce wyglądał tak:
O Silvie znów (podobnie jak przed walkami z Machidą i Evansem) mówiono coraz głośniej w kontekście przyszłego contendera, a im więcej było o nim słychać, tym łatwiej szło się domyślić, jaka jest druga wielka pasja Thiago.
W porównaniu do początków Brazylijczyka w UFC widać istotną różnicę, zarówno jeśli chodzi o liczbę tatuaży…
Coraz bardziej wytatuowane ciało Silvy
… jak i angielski Thiago, który z biegiem czasu robi się coraz lepszy i lepszy, co akurat jeśli chodzi o jego rodaków wcale nie jest standardem, ponieważ gros zawodników z Kraju Kawy mimo wielu lat spędzonych w USA nie potrafi wypowiedzieć się w języku Szekspira.
Na kolejnego rywala wybrano dla Thiago powoli starzejącego się, ale wciąż elektryzującego fanów weterana Pride, Quintona Rampage’a Jacksona. Pokonanie gościa z takim nazwiskiem mogło znacznie podnieść rankingowe notowania Brazylijczyka. Niestety, wtedy też (albo nieco wcześniej) zaczęły budzić się demony mieszkające pewnie od najmłodszych lat w osobowości Thiago Silvy.
Demonz n me
Badania antydopingowe po ostatniej wygranej nie były jednoznaczne, a na pytania mediów, dlaczego Thiago jest poza walką z Rampagem Brazylijczyk udawał zdziwionego – ale wkrótce prawda wyszła na jaw. Okazało się, że badane próbki moczu nie pochodzą od człowieka! W międzyczasie Silva został zastąpiony przez Matta Hamilla, a jak się okazało później, próbka została przez podstępnego Thiago podmieniona celowo. Na przesłuchaniu Thiago kajał się, iż nie chciał wycofywać się z walki po niemal rocznej pauzie, a kontuzja pleców uniemożliwiłaby mu podjęcie rękawicy gdyby nie zastrzyki zawierające niedozwolone substancje, które przyjmował na niewiele ponad miesiąc przed walką.
Komisja ukarała Silvę roczną banicją, odebraniem 25% wypłaty oraz 20 tysięcy dolarów z bonusu, który wyniósł 55 000 $. Oprócz strat finansowych Thiago niewątpliwie stracił też wizerunkowo. Vera, którego zwolniono po sromotnej porażce, został przywrócony do UFC , bardzo nieprzychylnie wypowiadając się w mediach na temat Brazylijczyka, określając go mianem juice monkey czy piece of shit.
Gdy okres banicji minął, Silva został ponownie zestawiony z Verą, jednak kontuzja Amerykanina uniemożliwiła to starcie. Thiago, który bardzo chciał ponownie sprawić łomot za obraźliwe komentarze, był bardzo rozczarowany, twierdził, że ten najpewniej wycofał się z powodu złamanego paznokcia. Thiago miał zatem podjąć Igora Pokrajaca, ale wobec wycofania się kontuzjogennego Antonio Rogerio Nogueiry został wysłany do Sztokholmu, gdzie w walce wieczoru zmierzył się ze szwedzkim prospektem, Alexandrem Gustafssonem.
Starcie zostało poprzedzone staredownem, którego zwycięzcą bezapelacyjnie był szalony Brazylijczyk. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Silva z taką miną spokojnie mógłby być bohaterem „Lotu nad kukułczym gniazdem”.
https://www.youtube.com/watch?v=9ZSV1Q5SbXI
Wygrana z bohaterem szwedzkiej publiczności mogła przybliżyć Silvę do walki o pas
W czasie walki The Mauler świetnie korzystał z dużej przewagi zasięgu i spokojnie punktował bezradnego Thiago, który miał rendez-vous z deskami już w pierwszych sekundach starcia.
Długimi prostymi i mocnymi podbródkowymi Alex ustawiał Silvę pod siatką, ale tam nie był skory do wymian, tylko kończąc kombinację, po prostu się oddalał od zawsze groźnego Thiago.
Oczywiście Silva miał w tej walce swoje drobne sukcesy, w drugiej rundzie udało mu się bawet naruszyć Szweda…
… ale dzięki świetnej pracy nóg Gustafssonowi udawało się unikać problemów w momentach zagrożenia.
Szwed nie chciał wdawać się w dłuższe wymiany z mocno bijącym rywalem i gdy tylko widział, że może mieć jakieś kłopoty, szybko się oddalał…
… nie chcąc zostać trafiony ciosem podobnym do tego…
… co drażniło nerwowego Brazylijczyka zachęcającego rywala do walki podobnie jak niegdyś Evansa.
Co prawda Thiago nie mógł się wstrzelić z ciosami, ale kilka solidnych lowkingów sprawiło, że z pewnością noga mocno zabolała Szweda.
Z pewnością niskich kopnięć byłoby więcej, gdyby nie świetna kontra Gustafssona po jednym z nich.
Ostatecznie Mauler, który zadał znacznie uderzeń, wygrał przez jednogłośną decyzję.
To sprawiło, że Silva zmienił obóz na słynny Blackzilians. Później udzielił wywiadu, w którym żalił się, że przez trzy lata nie zrobił żadnego postępu i trenerzy nie mieli czasu dla niego, jak i wielu innych zawodników. Według niego sytuacja w Blackzilians jest zupełnie inna, wszyscy są dla siebie jak duża rodzina, jest tam świetna atmosfera i każdy czuje się częścią zespołu.
Tutaj na zdjęciu ze sparingpartnerem (?) z Blackzilians, Kamilem Walusiem.
Po przegranej włodarze UFC postanowili zestawić Thiago z innym byłym zawodnikiem ze stajni Chute Boxe, legendarnym Mauricio Shogunem Ruą, jednak znowu kontuzja Silvy stanęła na przeszkodzie w zorganizowaniu tego starcia. Dopiero cztery miesiące później Thiago zmierzył się z niepokonanym dotąd bułgarskim zapaśnikiem Stansilavem Nedkovem, który mimo ogromnych problemów w swym debiucie w UFC z Luizem Canem zdołał odwrócić losy pojedynku i wygrać przez techniczny nokaut.
Nedkov od początku szukał mocnych cepów i klinczu, a tam brudnego boksu, przez dużą część tej niezbyt ciekawej walki wciskał Silvę plecami do klatki. Tuż przed końcem drugiej rundy pojedynku udało mu się powalić Thiago mocnym prawym, co spowodowało, że najprawdopodobniej po dwóch rundach prowadził na punkty.
Dopóki Nedkov miał siły zagrażał Brazylijczykowi potężnymi uderzeniami i brudnym boksem.
Silva nie przejął się tym za bardzo, po walce twierdząc, że nie zamierzał zmieniać gameplanu polegającego na okopywaniu nóg rywala…
… oraz utrzymywanie walki w dystansie. W ostatniej rundzie wyczerpany Nedkov został bardzo ładnie skontrowany, co okazało się być początkiem jego końca.
Chwilę później przyjął mocne wysokie kopnięcie na gardę, które z pewnością odczuł i oparł się niemalże bezwładnie na siatce, z czego skrzętnie skorzystał Thiago, momentalnie obalając Bułgara.
Ten najprawdopodobniej (sądząc po jego solidnym zapaśniczym backgroundzie) leżąc na plecach, czuł się jak dziecko we mgle, a zręczny grappler w osobie Thiago zrobił to, co zwykle robi z takimi rywalami – błyskawicznie przeszedł do dosiadu, a tam poddał rywala, po raz pierwszy w UFC (nie licząc klepania Mendesa po ciosach).
Zwycięstwo uczczone zostało całym kombosem charakterystycznych gestów zakończonych machnięciem ręki z dezaprobatą (coś na zasadzie A idzćie w … wiadomo, gdzie z takim przeciwnikiem)
Niestety, znowu badanie antydopingowe położyło się cieniem na występie Brazylijczyka, tym razem z powodu metabolitów marihuany wykrytych w jego organizmie. Po raz kolejny postawiło go to w kłopotliwej sytuacji, jako że rezultat walki zmieniono na No Contest, a jego samego zawieszono na pół roku (nawiasem mówiąc, zmienianie rezultatów walki i zawieszenia po marihuanie uważam za absurdalne). Po zawieszeniu Pata Healy’ego za ten sam występek Thiago zabrał głos w tej sprawie, twierdząc między innymi, że palenie zioła nie ma żadnego wpływu na przebieg walki (Ameryki tu nie odkrył). Zdradził, że on, w przeciwieństwie do wielu innych ludzi nie pije alkoholu, za to popalał (w czasie przeszłym, dość często zapewne) dla czystego relaksu.
Po sześciomiesięcznym okresie banicji Thiago przywitał w szeregach organizacji swego rodaka i mistrza Strikeforce, Rafaela Feijao Cavalcante. Już na ważeniu czuć było napiętą atmosferę, której Thiago nie omieszkał podgrzać.
W klatce dominacja Silvy nie podlegała jakiejkolwiek wątpliwości, potężne lowkingi spowalniały i tak dość ślamazarnie ruszającego się Feijao.
Sygnalizowane i przewidywalne ataki były dla Thiago idealnym zaproszeniem do kontrataku…
… a dzieło zniszczenia zostało dokonane na niespełna minutę przed gongiem kończącym pierwszą rundę, gdy Thiago najpierw zaprosił rywala do wymiany, a następnie serią mocnych uderzeń zakończonych potężnym prawym hakiem posłał Cavalcante na deski.
Za ten świetny występ Silva został nagrodzony tylko nagrodą za walką wieczoru, ale też nokautem wieczoru i w ten sposób sto tysięcy dolarów znalazło się na jego koncie. W tym momencie wydawało się, że problemy Thiago to przeszłość i może on ponownie rozpoczynać marsz ku czołówce dywizji półciężkiej.
Charakterystyczny sposób celebrowania zwycięstwa z pewnością nie spodobał się przyjacielowi Cavalcante a zarazem byłemu koledze klubowemu Thiago z American Top Teamu Antonio Silvie. Zły BigFoot po walce postanowił wyzwać do walki dawnego partnera z obozu, co biorąc pod uwagę jego rozmiary (sporo ścina, aby zmieścić się w limicie do 120 kg) mogło wydawać się nieco dziwne. Chęć pojedynku argumentował tym, że Thiago na co dzień waży około 230 funtów. Thiago szybko odpowiedział, twierdząc po pierwsze, że jego rodak jest głupkiem, który podczas trzech lat jego pobytu w American Top Team nie wyrządził mu najmniejszej szkody w jakimkolwiek sparingu, mało tego był obijany niczym szczeniaczek. Do tego zwrócił uwagę na dużą różnicę wagi, twierdząc, że jeśli Antonio chce walczyć niech zbije do półciężkiej. Antonio miał zasięgnąć rady lekarzy, czy zbicie tylu kilogramów nie byłoby szkodliwe, w końcu zaproponował catchweight, co wydawało się całkiem interesującą opcją.
Nigdy jednak do walki nie doszło. Według Thiago cała ta sytuacja miała miejsce dlatego, że opuścił ATT i nieciekawie się o swoim dawnym klubie wypowiadał, co nie było w smak jego krajanowi. Ten z kolei twierdził, że Thiago jest fałszywy, chory psychicznie i tylko solidny łomot mógłby coś na to pomóc, w końcu zaś uznając, że Thiago jest narkomanem.
Według Thiago BigFoot na sparingach z nim otrzymywał solidne lanie.
Ostatecznie jednak na kolejnego oponenta dla naszego bohatera wybrano Matta Hamilla, a walka odbyła się już cztery miesiące po wcześniejszym boju Silvy, w październiku 2013 roku.
Po raz kolejny dały o sobie znać problemy z Thiago, tym razem już na ważeniu przed pojedynkiem. Coraz większy Brazylijczyk nie był w stanie zrobić wagi (208 funtów). Problemy z wagą były też widoczne w walce – co prawda Silva dysponował ogromną przewagą siłową, co świetnie widać na przykładzie solidnych lowkicków…
… oraz klinczu, którego było jak na lekarstwo, gdyż Thiago postanowił walkę rozgrywać w stójce…
… jednak bardzo szybko się spompował i pomimo tego, że mocnymi ciosami kilkukrotnie naruszył oponenta…
… to najprawdopodobniej brak paliwa w baku spowodował, że nie był on w stanie skończyć jeszcze ciężej (a to już spory sukces!) oddychającego rywala.
Po porażce głuchoniemy Amerykanin całkiem słusznie postanowił zakończyć karierę, a Thiago wkrótce został zestawiony z szybko pnącym się w górę drabinki w wadze półciężkiej Ovincem St. Preuxem. Z walki w pierwotnym terminie (styczeń 2014) Silva wycofał się z bliżej nieokreślonych powodów, co w kontekście słów Thaysy, które pojawią się niedługo, brzmi w miarę sensownie, natomiast pojedynek zaplanowany na koniec lutego został zablokowany przez wizytę SWAT-u w domu państwa Silvów, która ostatecznie zakończyła się pobytem w areszcie.
fot. mmanouvelles.com
Komentarze: 1