Oprawca czy ofiara – cz. I
Thiago Silva to niezwykle barwna postać światowego MMA. Jak doszedł do wielkiego sukcesu, by potem rozmienić go na drobne?
I’m Losin It
5 lutego 2014 roku Oakland Park na Florydzie. Groźnie wyglądający typ z bronią w ręku, podejrzanie pociągający nosem, na dodatek mający problemy ze skoncentrowaniem uwagi, rozmawia ze swoją eks-małżonką, usilnie poszukując czegoś, a raczej kogoś w innym pomieszczeniu.
Mąż: Dlaczego wezwałaś gliny, kochanie? Po co to nagrywasz, przecież nic nie zrobiłem. Kochanie, po co to robisz? Powiedz mi.
Żona: Thiago, przestań się gapić w ten sposób. Oddaj broń, proszę, przecież ja tu jestem.
Mąż: Wyłącz to. Wiem, że tam chowasz jakiegoś typka. Myślisz, że jestem idiotą?
Żona: Jakiego typka, Thiago?
Mąż: Myślisz, że jestem głupi? Świecisz mi tym w twarz, żebym nie widział, kto jest w środku. Przestań mi świecić w twarz, proszę.
Żona: Nie, Thiago, bo to będzie dowód, jeśli umrę.
Mąż: Dowód czego? Przecież nie umrzesz. Kłamiesz mnie, tam ktoś jest i on zamierza coś zrobić. Nie jestem głupcem.
Żona: Thiago, pewnego dnia ktoś zginie przez twoje uzależnienie.
Mąż: Nie zabiję cię. Coś kombinujesz.
Żona: Co kombinuję Thiago?
Mąż: Zawołałaś tu jakiegoś gościa. Przestań świecić na mnie.
Żona: Nagrywam cię, Thiago.
Mąż: Po co to robisz?
Żona: Żeby ci to wszystko pokazać, kiedy znów będziesz normalny. Nigdy wcześniej nie wyjmowałeś broni.
Mąż: Nic nie zrobiłem, przestań kłamać.
Żona: Przecież masz broń w ręce.
Mąż: Mam ją w kieszeni, nic nie zrobiłem.
Taki mniej więcej przebieg miała wymiana zdań czołowego brazylijskiego półciężkiego, Thiago Silvy, z jego byłą żoną Thaysą Kamiji. Według jej pierwotnych relacji następnego dnia uzbrojony eks-małżonek groził śmiercią jej i dwudziestu kilku innym osobom znajdującym się na terenie Pablo Popovitch Brazilian Jiu-Jitsu Center, placówki prowadzonej przez znanego instruktora brazylijskiego jiu-jitsu, Pablo Popovitcha, obecnie chłopaka Thaysy. Po tym incydencie Thiago wrócił do domu, w którym się zabarykadował, a jakiś czas później bez stawiania oporu dał się zatrzymać oddziałowi SWAT.
Postawione mu zostały cztery zarzuty, a szef UFC , Dana White, stwierdził, że Silva nigdy więcej nie zawalczy w najznamienitszej federacji MMA na świecie. To koniec jego kariery? A może jednak nie i to nowy początek? W końcu Thaysa przecież wycofała zarzuty, a Thiago we wrześniu został przywrócony do UFC (by zresztą wkrótce wylecieć, ale to już inna bajka).
Brazylijczyk pytany o sprawę stwierdza, że dawna partnerka chce po prostu jego pieniędzy. Więc kto jest ofiarą, a kto oprawcą? Odpowiedź nie jest taka oczywista i zapewne każdy będzie miał swoje zdanie na ten temat. Aby poznać prawdę, albo może jej namiastkę, która wyszła na światło dzienne za pomocą mediów, należałoby sięgnąć około dwóch dekad wstecz, przy okazji krok po kroku poznając sylwetkę jednego z najbardziej charakterystycznych zawodników mieszanych sztuk walki rodem z Kraju Kawy…
Lil Ghetto Boy
Koniec lat 80-tych ubiegłego wieku. Jak każdy chłopiec w Brazylii, mały Thiago (urodzony w 1982 roku) ma swoje marzenia. Oprócz futbolu całkiem nieźle radził sobie w innym sporcie drużynowym, jakim jest koszykówka. Los jednak chciał, że wkrótce zacznie parać się zupełnie inną dyscypliną, a wszystko przez jego sytuację rodzinną…
Państwo Silva nie mieszkali w najlepszej dzielnicy ogromnego Sao Paulo, a życie tam czy w Rio de Janeiro to nie bajka (jeżeli ktoś sądzi inaczej polecam „Miasto Boga” w reżyserii Fernando Meirellesa). Na dodatek ojciec Thiago nie pałał zbytnią miłością do swojej latorośli. Mały chłopiec niemal dzień w dzień dostawał łupnia bez powodu, a to pasem w tyłek, a to dla odmiany kawałkiem drewna po rękach aż do połamania palców. W wieku dziewięciu lat podjął pierwszą pracę, a gdy miał trzynaście lat postanowił – z niewielką pomocą rodziny – opuścić dom. Jak postanowił, tak uczynił i od tego czasu nie miał kontaktu ani z bratem, ani z kochającą mamą i tatą…
Nietrudno domyślić się, dlaczego nie bardzo chciał rozmawiać z ojcem, do matki natomiast czuł ogromny żal z powodu braku działania, mimo że zdawała sobie sprawę, co się działo w domu. Od tego czasu pomieszkiwał u kolegów, pracując w dzień i ucząc się w nocy, by w ten sposób ukończyć liceum. Rzecz jasna nie spędzał czasu w bogatych dzielnicach miasta lecz w fawelach, gdzie narkotyki czy przemoc nie są niczym nietypowym, a wręcz zwykłą codziennością. Thiago, znając zasady życia w getcie, starał się trzymać z dala od kłopotów, trenując jiu-jitsu i żyć według maksymy „Nic nie widziałem, nic nie słyszałem”. Grubsze ryby, widząc w chłopaku potencjał, prosiły Silvę o pomoc w treningach, zarówno dla nich, jak i przyjaciół czy rodziny. Sam zawodnik wspomina, że nieraz pracował jako ochroniarz – nietrudno się domyślić dla kogo. Biorąc pod uwagę nawet sam wyraz twarzy, z jakim kilkanaście lat później wychodził do swoich walk w oktagonie UFC, nie sposób odmówić zdrowego rozsądku ludziom zatrudniającym go. Nie oszukujmy się, Thiago to raczej nie jest osoba, którą chciałoby się spotkać ciemnym wieczorem w zapomnianej alejce nieoświetlonej dzielnicy.
W wieku osiemnastu lat zaczął trenować MMA. Niestety, wciąż nie miał stałego miejsca zamieszkania. Poza tym nie śmierdział groszem, więc nieraz musiał wybierać – trening czy jedzenie, a że na salce uwielbiał spędzać czas, wybór był prosty. Niejednokrotnie udawał się do supermarketu po to, by zjeść coś „na miejscu”, ryzykując bycie złapanym na gorącym uczynku. Często trenował, nie płacąc za zajęcia, w zamian musiał jednak sprzątać salę czy toalety. Również na salis potkał swoją przyszłą żonę, Thaysę. Nieustannie podrywana bała się go nieco, ponieważ nie miał gdzie mieszkać, ale i to się zmieniło, gdy Thiago zaczął walczyć zawodowo…
Za pierwsze walki co prawda nie zarabiał jeszcze kokosów, gdyż była to równowartość około 300 dolarów, wydawanych głównie na jedzenie i witaminy, ale w wieku 23 lat był w stanie pozwolić sobie na wynajęcie mieszkania w lepszej dzielnicy. Silva po dziś dzień bardzo raduje się z faktu, że udało mu się wybić, nie zapomina jednak o starych przyjaciołach i stara się pomagać finansowo dawnemu klubowi. Wracając do występów Thiago na ringach, a później w oktagonie…
Kill or be killed
To określenie, którym można scharakteryzować postawę Thiago w ringu, zresztą sam o tym wspominał w późniejszych wywiadach. Dla niego walka jest jak wojna i wychodzi, żeby rywala zabić albo polec. W zawodowym debiucie zmierzył się z niepokonanym wcześniej Rubensem Xavier zwanym Maculą. Wspominając tę walkę, Thiago był świadom, że przegrywa na punkty (pierwsza runda trwała wzorem legendarnego Pride dziesięć minut), na szczęście dla niego potężny lewy high kick w drugiej odsłonie diametralnie odmienił sytuację.
Po wysokim kopnięciu nadeszła pora na znanego i lubianego z Pride soccerkicka…
Po którym nadeszło ostateczne rozwiązanie, a Macaula został niemalże wyrzucony poza ring.
Kolejną ofiarą Thiago był nieznany szerzej w światku MMA Flavio Polones, który odpłynął po ciosie Silvy już w pierwszej rundzie.
Następnie zestawiono go z całkiem solidnym grapplerem w osobie Rodrigo Gripp De Souzy (wszystkie siedem zwycięstw w karierze przez poddanie), który jednak poza nieustannymi próbami wciągnięcia Thiago do gardy nie zaprezentował wiele. Niestety dla niego, kulanka w parterze nigdy nie była Silvie obca, tak więc próby poddań czy obaleń w wykonaniu Rodrigo były z łatwością bronione. Mało tego, od czasu do czasu Thiago karcił je brutalnym ground and pound, co zaowocowało potężnym siniakiem pod prawym okiem De Souzy, a sędzia widząc jego wyczerpanie oraz ogromną opuchliznę, zdecydował się, całkiem słusznie zresztą, przerwać walkę.
Na kolejnego rywala wybrany został Silvie Claudio Godoi. Jak się później okazało, nie było to jedyne spotkanie obu panów. Nie uprzedzając jednak faktów, ograniczę się do stwierdzenia, że Thiago pokonał rywala przez decyzję (pierwszy i jedyny raz przed zatrudnieniem w UFC).
W debiutanckiej gali Fury FC naprzeciwko Silvy stanął znany (później) z walk w m.in. M-1, Beast of the East czy naszym KSW Dave Dalgliesh. Oglądając Brazylijczyka przed bojem, łatwo można się było domyślić, kto jest jego idolem. Zresztą kilka lat później Thiago gościnnie wziął udział w jednym odcinku reality show swego bożyszcze.
Jeżeli chodzi o samą walkę, to ta wskutek nieudanego latającego kolana Silvy…
…błyskawicznie przeniosła się do parteru, a tam różnica poziomów była ogromna. Thiago szybciutko zmusił rywala do klepania okrutną skrętówką.
Dino Pezao, który później został zestawiony z Thiago, próbował szczęścia w klinczu i sporadycznych obaleniach, ale przekonał się, że utrzymanie Silvy na ziemi to niezwykle karkołomne zadanie, bo walka raz po raz momentalnie wracała do stójki. Tam nasz bohater panował niepodzielnie, a na uwagę ponownie zasługuje mocne GnP oraz stare, dobre soccer kicki, którymi Thiago uraczył rywala tuż przed końcem walki…
… o prawda Pezao dał radę wstać, ale po mocnym high kicku…
… i następującej wkrótce serii kopnięć oraz ciosów…
… zakończonych złapaniem przeciwnika w tajski klincz (coraz lepsza baza Muay Thai jest tu ewidentnie zauważalna) i jeszcze paroma uderzeniami, Dino padł ponownie, tym razem już nie wstając.
Walka rewanżowa z Claudio Godoi została poprzedzona charakterystycznym dla Thiago, jakiego znamy chociażby z UFC , staredownem.
W ringu Silva nie zasypiał gruszek w popiele, a na uwagę zasługują m.in. potężne middle kicki świadczące o ciągłym progresie, jeżeli chodzi o poczynania stójkowe…
… oraz ciężkie ręce w dystansie kickbokserskim, co obrazuje knockdown numer jeden…
….czy dwa…
… jak i w parterze z góry (kończące zresztą starcie).
Jako, że był to turniej drugiej gali Fury FC, jeszcze tego samego dnia Thiago stanął do walki z Vitorem Vianną, który niewiele wcześniej pokonał weterana KSW Francisa Carmonta, a później z (raczej) mniejszym niż większym powodzeniem próbował swych sił w Bellatorze. Walka dzięki generującym ogromną moc kopnięciom Thiago okazała się być pojedynkiem do jednej bramki.
Viana starał się przyjmować kopnięcia na gardę, co przypłacił złamaniem ręki i porażką przez TKO po niecałych dwóch minutach starcia.
Jak się okazało, była to ostatnia na dłuższy okres czasu walka Silvy w Brazylii, który po wygraniu turnieju dostał zaproszenie do treningów od American Top Teamu. Wtedy to wspominane wcześniej problemy finansowe przestały doskwierać Thiago.
Wciąż doskonalone umiejętności stójkowe Silvy (w walce z Dalgelishem był przedstawiany jako specjalista od BJJ, Muay Thai było na drugim miejscu, a już w walce z naszym Tomkiem Drwalem, Bruce Buffer zapowiedział go jako strikera) pozwoliły mu zdominować Tatsuyę Mizuno na gali Pancrase (to już nie te czasy, gdy walczono na gołe ręce bez możliwości okładania rywala pięściami niczym Bas Rutten). Co prawda Japończyk starał się mocno trafić Silvę, jak w sytuacji gdy ten musiał ratować się podwójną gardą (co momentalnie przywodzi na myśl również byłego zawodnika Chute Boxe, legendarnego Mauricio Shoguna Ruę, który jednak za każdym razem wydaje mi się nieco mniej statycznym celem niż Thiago, przynajmniej jeżeli chodzi o ten sposób obrony przed ciosem rywala)…
… ale w klinczu rządził i dzielił Brazylijczyk, który najpierw naruszył rywala soczystym kolanem i mocną serią sierpów…
… by później powalić go potężnym prawym i kopnięciem, jakiego nie powstydziliby się nawet jego słynni rodacy kapitalnie operujący lewą nogą jak Roberto Carlos czy Rivaldo.
To był ostatni przystanek w drodze do upragnionego raju, jakim dla każdego zawodnika MMA jest organizacja UFC. W międzyczasie Thiago poślubił Thaysę (było to w roku 2004) i na ten moment miał wszystko, o czym marzyć może fighter – kochającą żonę zajmującą się domem, tak aby jego głowę zaprzątały tylko walki, kontrakt z najlepszą organizacją wszechstylowej walki wręcz na świecie, w końcu zaproszenie do wspólnych treningów od jednego z najbardziej prominentnych gymów w Stanach Zjednoczonych. Biorąc pod uwagę dzieciństwo Thiago, nie ma się co dziwić tatuażowi, jaki sobie zafundował na lewym przedramieniu. O tym jednak, jak i losach Silvy w organizacji Lorenzo Fertity, będzie można poczytać w drugiej części.
fot. hollywoodsportsbook.eu
Komentarze: 4