Polskie MMA

Mocny weekend w polskim MMA

Wielu aktorów zagościło na nadwiślańskiej scenie MMA w tym czerwcowym weekendzie, w mniejszym lub większym stopniu zmieniając jej wystrój.

Ostatnimi czasy polscy fani mieszanych sztuk walki nie mają prawa narzekać na brak wydarzeń w ich ulubionym sporcie. Być może zmieni ten stan rzeczy czający się tuż za rogiem sezon wakacyjny, ale póki co polscy i zagraniczny organizatorzy dokładają wszelkich starań, by nie ustawało nam tematów do rozmów mniej lub bardziej konstruktywnych. W rolę tych zagranicznych wcielają się cierpiący na poważną biegunkę eventową włodarze UFC, natomiast o rozrywkę w biało-czerwonych barwach dba wiodąca zdecydowany prym pod względem częstotliwości kolejnych imprez Profesjonalna Liga MMA, wchłaniając każdego niemal tygodnia kolejne mniejsze organizacje złaknione profitów rzeczywistych bądź wyimaginowanych wynikających z zagoszczenia na ekranach telewizji Polsat Sport. Przypomnijmy, że PLMMA to organizacja dowodzona przez jeszcze do niedawna uważanego w kręgach reakcyjnych za „największego szkodnika” polskiego MMA Mirosława Oknińskiego. Dynamiczny rozwój jego dziecka musi odrobinę irytować piewców teorii, wedle której ten utytułowany trener pełni jedynie rolę 100-kilowej stonki samolubnie zżerającej złote liście tubylczego – jak rzekłby Stanisław Michalkiewicz, gdyby nagle zapragnął pisać o interesującym nas sporcie – MMA. Tym niemniej, karawana z napisem PLMMA jedzie dalej ku uciesze masy zawodników, którzy dzięki niej mogą pokazać się w zawodowym sporcie, i bez względu na ujadanie – a w zasadzie na tym etapie już tylko skomlenie – okolicznych azorów.

PROMMAC

Lublin na krótki czas stał się stolicą zakulisowych rozgrywek między dwiema organizacjami z aspiracjami, które moglibyśmy określić mianem poważnych. Tydzień temu miała w tym mieście, swego czasu królewskim, miejsce gala Thunderstrike Fight League 5, którą pierwotnie uświetnić miało starcie wyklętego acz popularnego na polskiej ziemi Niko Puhakki z niegdysiejszą ofiarą Piotra Hallmanna, Vaso Bakocevicem. Do pojedynku jednak nie doszło, bo, jak wieść skrzydlata niesie, znalazł się gdzieś uprzejmy donosiciel, który nie omieszkał uświadomić ludzi z kasą, że nie wypada dokładać grosza do wydarzenia promującego nazizm. A takim, jak wiemy, bez wątpienia byłaby gala Jacka Sarny – znanego, nawiasem mówiąc, również z szermierki słownej na temat polskiej wagi ciężkiej, w którą swego czasu wdał się z samym Maciejem Kawulskim – gdyby splamiono ją obecnością fińskiego zawodnika. Organizatorzy zostali zatem zmuszeni do zdjęcia rzeczonej walki z rozpiski na kilka dni przed galą, co z pewnością nie ułatwiło im zadania i nie poprawiło sprzedaży biletów wśród publiczności w Lublinie.

Jeśli nie wiadomo, kto mógł maczać w tym swoje politpoprawne palce, to musimy zastanowić się, komu pokrzyżowanie planów TFL mogło być na rękę. Odpowiedź narzuca się samoistnie, ale jeśli rzeczywiście ktoś z Professional MMA Challenge szepnął słówko, gdzie trzeba, to w piątek okazało się, że równowaga w środowisku to rzecz święta i zachwiać jej nie sposób – drugą galę PROMMACa w wyniku awarii instalacji elektrycznej i małego pożaru przerwano bowiem na około 30 minut, co z pewnością nie ucieszyło ani fanów zebranych na hali i przed telewizorami, ani, co znacznie ważniejsze, polsatowskich decydentów, którzy współpracę z organizacją rozpoczęli od poważnego zgrzytu. Jak tam jednak było z będącą już pod szeroko rozpostartymi skrzydłami PLMMA TFL i PROMMAC, tak tam było i nie poświęcając tym zakulisowym rozgrywkom więcej czasu i miejsca, rzućmy okiem na to, co najważniejsze…

W walce wieczoru młody Piotr Wawrzyniak wykazał niebywałą odporność i wielkie serce, pokonując po wyniszczającym boju weterana ringów i klatek Antoniego Chmielewskiego. Wawrzyniak od drugiej rundy toczył walkę nie tylko ze zmęczonym już wówczas, ale jednak nadal groźnym Chmielewskim, ale też, a może przede wszystkim ze swoją kontuzjowaną nogą, która odmawiała współpracy. Jak żywo stanęła mi przed oczami ostatnia walka Jamiego Varnera, który w starciu z Jamesem Krausem równie dzielnie znosił trudy pojedynku o jednej nodze, choć w jego wypadku happy endu zabrakło. Miejmy nadzieję, że Piotr Wawrzyniak wykaraska się z tej kontuzji i obejdzie się bez finału na stole chirurgicznym pod nożem. Trzeba przyznać, że to kawał utalentowanego twardziela, który tym pojedynkiem, daj Boże, wywalczył sobie też zainteresowanie innych organizacji, dzięki czemu będzie miał okazję pokazywać swoje umiejętności częściej niż raz na rok.

Co zaś się tyczy Antoniego Chmielewskiego… Nie zgadzam się z opiniami, jakoby nastał dlań najwyższy czas, by kończyć przygodę z MMA. Abstrahując od tego, że to jego życie, jego zdrowie i jego decyzja, i zaznaczając, że komentatorzy i fani od tego są, by komentować, stwierdzam, że… Chmielewski nie prezentował się źle! Bardzo ładne kombinacje na korpus i głowę, dobre przejścia od nieudanych/zamarkowanych sprowadzeń do ciosów oraz nadal solidna praca w klinczu powodują, że ten 32-latek nadal mógłby napsuć bardzo wiele krwi całej masie polskich średnich. Owszem, kondycja Antoniego jest bardzo słaba, ale w polskich – i nie tylko! – realiach jest to grzech tak powszechny, że za nieuzasadnione głosy uznaję te, wedle których liche cardio Chmielewskiego stanowić miało mocną przesłankę do wysłania go na sportową emeryturę.

W walce poprzedzającej main event niepokonany dotychczas Albert Odzimkowski zmierzył się z całkowicie niepozornym, umiejącym się bić, o dziwo, Francuzem, Mickaelem Leboutem. Wyglądający przy tym ostatnim jak mężczyzna przy chłopcu Odzimkowski nie sprostał jednak rywalowi, wyraźnie ustępując mu w aspektach przede wszystkim zapaśniczych i parterowych. Doskonała technika Lebouta całkowicie zniwelowała przewagę siłową Polaka, bo zakładam, że takową jednak posiadał. Albert zanotował tym samym pierwszą porażkę w karierze, która na pewno oddali go od marzeń i planów, ale oddajmy Francuzowi, co cesarskie – koncertowo rozprawił się z olbrzymim Odzimkowskim i miejmy nadzieję, że jeszcze zawita w nasze skromne polskie progi. Brawa dla matchmakera PROMMAC-u, Kamila Zawarskiego, za ściągnięcie zawodnika tej klasy.

Status niepokonanego utrzymał natomiast jeden z najlepszy grapplerów w Europie i coraz lepszy w płaszczyźnie kickbokserskiej Oskar Piechota, który doskonale poradził sobie z twardym Włochem Mattią Schiavolinem. O parter Polaka nigdy nie musieliśmy się obawiać i prawdopodobnie nigdy nie będziemy musieli, natomiast szczególnie cieszyć musi, że Imadło notuje spory progres w stójce – szczególnie jego kontry lewym sierpowym mogą się podobać. Piechota powoli, acz systematycznie wspina się coraz wyżej w polskiej drabince wagi średniej i miejmy nadzieję, że wkrótce zacznie szturmować europejską – a potem światową.

Na obowiązkowy akapit zasłużyli też młodziutcy amatorzy Adam Tokarski i Jakub Martys, którzy dali kapitalne widowisko w finale amatorskiego turnieju wagi lekkiej. Szczególnie zwycięski Tokarski zaprezentował doskonały grappling i składną, przynajmniej w pierwszej rundzie, stójkę, co dobrze mu wróży na przyszłość. Również Martys pokazał niebywały charakter i serce do walki, które w połączeniu z niezłą stójką mogą go zaprowadzić bardzo daleko.

Od strony sportowej gala PROMMAC: Po prostu walcz! wypadła naprawdę dobrze. Od strony realizacji telewizyjnej nie było już jednak tak różowo, ale w tym momencie nie czas o tym deliberować, więc…

Sajewski w UFC

Wszyscy spodziewaliśmy się, że raczej prędzej niż później mogący pochwalić się najlepszym rekordem (13-0) w Polsce Łukasz Sajewski zasili szeregi UFC. Co ciekawe, jako pierwszy poinformował o tym fakcie na Twitterze były już menadżer Wookiego Tim Leidecker, czego skrzętnie nie odnotował portal mmarocks.pl, która lata temu, gdy był w zasadzie jedynym źródłem informacji wszelakich, walczył o standardy dziennikarstwa nakazujące przytaczać źródło newsa.

Jako że jednak teraz etap już inny, to i standardy się zmieniają… Tak czy inaczej, trudno nie uznać, że zarówno były menadżer Sajewskiego mówiący w wywiadzie z mmanews.pl, że Wookie może mieć problemy z dostaniem się do UFC, jak i menadżer aktualny Paweł Kowalik świergoczący, że kolejną walkę jego nowy klient stoczy w Polsce, zagrali na nosie polskim fanom. Skoro tak się z nami zabawiają, spróbujmy zatem i my przedstawić spiskową teorię dziejów, która mogłaby rzucić nieco światła na trójkąt Sajewski – Leidecker – Kowalik.

Otóż, domyślam się, że polskiego zawodnika od strony prawno-formalnej nie łączyło absolutnie nic z byłym już niemieckim menadżerem. Wobec czego każdy mógłby, czysto teoretycznie, spróbować załatwić mu kontrakt z UFC, czy też jakkolwiek go rekomendować, a już na pewno mógłby to zrobić ktoś, kto choć trochę orientuje się w procesach zatrudniania nowych zawodników przez amerykańskiego giganta. Trochę jak ze sprzedażą mieszkań – wystawiasz je na sprzedaż, chwilę potem znajduje się pośrednik, który pozwolił sobie znaleźć ci klienta i zwraca się teraz do ciebie z zapytaniem, czy jesteś zainteresowany współpracą. Czy tak było w sprawie Łukasza Sajewskiego i jego przejścia od jednego menadżera do drugiego oraz angażu w UFC? Bóg jeden raczy wiedzieć. Być może bowiem prawda jest znacznie bardziej prozaiczna, ale skoro panowie się zgrywają, to i my możemy.

„Jak udało się dowiedzieć portalowi mmarocks.pl„, Łukasz Sajewski w pierwszym boju pod nową banderą zmierzy się z brazylijskim wirtuozem parteru, ale już leciwym, 34-letnim Leonardo Santosem 13 września na gali UFC Fight Night 51, która odbędzie się w kraju kawy. Santos to nie przelewki, zwłaszcza że będzie to debiut Sajewskiego na wrogim mu terenie. Na szczęście dla Polaka i nieszczęście dla Brazylijczyka ten ostatni nie dysponuje dobrymi szlifami zapaśniczymi, które umożliwiałyby mu przenoszenie walki do swojego królestwa. Uważam, że utalentowany Polak może śmiało stawać w szranki z Santosem, choć, rzecz jasna, czeka go piekielnie trudne zadanie.

http://www.youtube.com/watch?v=VCLoV40jDKM

Leonardo Santos poddaje latającą balachą Georgesa Saint-Pierre’a w 2005 roku na ADCC.

Miejmy nadzieję, że Sajewski pójdzie śladami swojego kolegi Piotra Hallmanna, którego potencjalni rywale w kolejnej walce powolutku się wykruszają.

Żelazowski notuje siódmą wygraną

W kontekście pierwszego tematu, któremu się w niniejszym tekście przyjrzeliśmy, trudno się dziwić, że zwycięstwo obiecującego Pawła Żelazowskiego na gali PLMMA 37 nad Pierrem Chretienem przeszło bez echa w środowisku zawiadowców polskiego MMA. Podopieczny trenera Oknińskiego wygrał już siódmą kolejną walkę, co czyni go jednym z najlepszych półśrednich w Polsce. Po tym, jak wcześniej niezwykle brutalnie rozprawił się z mocnym Salimem Touahrim, nikt już raczej zarzucał mu nie będzie, jakoby rekord miał nafaszerowany popularnymi dziś w sporcie i polityce kelnerami. Żelazowski poczynił kolejny krok w kierunku bicia się z najlepszymi na świecie i być może wkrótce dołączy do grona polskich zawodników w UFC, zwłaszcza gdy gala w Polsce znajdzie się na bliskim horyzoncie.

Powiązane artykuły

Komentarze: 10

  1. Kolejni Polacy w UFC nie robią już na mnie żadnego wrażenia. Dzisiejsza gala w nowej zelandii utwierdziła mnie w przekonaniu, że samo dostanie się do UFC nie jest obecnie żadnym sukcesem. Trudniej dostać się do KSW w tej chwile.
    Mam nadzieję tylko, że na Łukasza Sajewskiego nie przejdzie klątwa porażek jego nowego menadzera, bo Kowalik w dziełalności w MMA ma pecha albo…

    1. A nie sądzisz, że przed nawałnicą naszych za ocean będziemy mogli realnie liczyć tylko na ogony/połowę stawki. Polskie mma dopiero raczkuje, także przez wieloletnie zamknięcie zawodników na rodzimej scenie, które wywołało kilka chorych reakcji wśród nich, via słabiuteńkie zapasy.
      Ja osobiście cieszę się z angażu każdego kolejnego zawodnika, bo będzie to kapitał nie tylko dzisiaj (ku uciesze fanów), ale także za kilka lat, jak powrócą oni trenować polską młodzież, a robić to będą niewątpliwie skuteczniej czerpiąc wzorce od obecnie najlepszych trenerów mma, którzy są za oceanem.
      Nie mówię tym samym, że rodzimy rynek jest słaby, jednak zwracam uwagę na brak szerszej konkurencji, którą każdy angaż w UFC zaciera. Obserwując skalę rozwoju mma w Polsce można mieć nadzieję, że za niedługi czas i nasi zawodnicy będą walczyć o wyższe cele, po koniecznym nadgonieniu braków.

      1. Czy powrót naszych rodaków na emeryture do kraju po skonczeniu kariery za oceanem będzie kopniakiem dla naszego MMA – sorry nie sądzę. Tu nie chodzi bowiem o sama metodykę treningu, ale również o mentalność. W obecnych czasach wiekszość mocniejszych zawodników i trenerów wie już jak wygląda ten trening tam a niestety nadal nie potrafia w dużej mierze wyciągać wniosków. Wielu z nich zapewne „rozmieni się na drobne” jak np. Tomasz Drwal – któremu wiedzy nie można oczywiście odmówić, ale to nie na tym polega żeby jedna osoba zgrywała „człowieka orkiestre”, do tego potrzebny jest Team, bo tak to już w tym świecie jest, że samemu ciężko stworzyć coś wielkiego… I tak to również jest, że cos w szerszym świecie uważane jest za przeciętność u nas osiąga status czegoś więcej – czegoś nadzwyczajnego :)

  2. Każda kolejna walka Polaka w UFC to zupełnie inne emocje, niż te, które towarzyszą mi w innych walkach (nie wspominając o jednostronnych starciach z udziałem polskich gwiazd, których jesteśmy świadkami na wielu galach). Dlatego cieszy mnie angaż Sajewskiego…szczególnie, kiedy jeszcze jakiś czas temu byliśmy świadkami sytuacji, gdzie Łukasz wygrał z Heldem i jego kariera stanęła w miejscu z różnych powodów, zaś Marcin szalał za Oceanem.

    Odnośnie Chmielewskiego…czuje się, jakbym czytał własną opinię nt. jego zakończenia kariery ;) Wszelkie smaczki techniczne to jedno, zaś czy jest sens prezentowania takiej dyspozycji, nawet jeśli słaba kondycja polskich zawodników jest ich jednym z grzechów głównych? Pewnie mógłbym przymknąć na to oko, gdyby Antek nie przegrał wczoraj z gościem, który przez pół walki(!) walczył niemal na jednej nodze. Dlatego swoją opinię podtrzymuję, chociaż Antek ma praktycznie dopiero 32 lata i to jest ostatnia okazja, aby spróbować coś poprawić i nie być tylko gościem do obicia dla niemal każdego zawodnika…

  3. Mmammag, ja na występ Chmielewskiego patrzę z innej strony – z formą z pierwszej rundy i kawałka drugiej mógłby ubić 3/4 polskich średnich. A że akurat trafiło na twardego Wawrzyniaka… Pech.

    Jeśli chodzi o zatrudnienie Polaków, również cieszy mnie każde nowe, choć efekt „wow” jest oczywiście coraz mniejszy. Człowiek szybko się przyzwyczaja. Zgadzam się z Wewiurem, że nasi w UFC powinni z czasem odcisnąć dobre piętno na rodzimym MMA. Czy Hallmann poświęcałby się tak treningom, gdyby nie UFC? Wojażowałby tak po świecie? Podobnie z innymi zawodnikami, którzy zbierają cholernie cenne doświadczenie, które potem mogą przekazać na salach treningowych – to samo tyczy się menadżerów, którzy nie stają już na baczność przed trzema magicznymi literami UFC, „ucząc się” tego giganta.

    Jeśli chodzi o Kowalika, to jednak nie przesadzałbym. Kilka lat temu był kompletnie nieznany, wiec postęp, jaki wykonał, jest ogromny.

  4. Jak zaczną zwalniać naszych – a tylko o Hallmanna i Błachowicza (o ile po kontuzji, to będzie nadal ten sam zawodnik) jestem spokojny – to człowiek znowu zacznie doceniać każdy nowy angaż rodaka w UFC.

  5. Sajewski będzie miał ciężkie zadanie, bo dotychczas jak nie radził sobie w stójce, to zawsze mógł iść do parteru a z Santosem to nie będzie możliwe. A Brazol przewalczył 3 rundy w stójce z Parkiem, który jest całkiem niezły. Według mne Santos to mocny faworyt. Polak od dawna nie pokonał nikogo na poziomie.

    Dobrze widzieć znów tekst o polskim mma, bo coś rzadko ostatnio ;)

  6. Idę o zakład, że za rok wcale nie będziemy mieć więcej zawodników w UFC. Pawlaka i Omielańczuka dzieli jedna porażka od zwolnienia, ale i Jotko w wypadku przegranej może wylecieć, bo niby dlaczego nie? Bandel niesprawdzony, Błachowicz po kontuzji. A kto teraz ma szansę na UFC z Polaków? Pasternak? Piechota? Tybura z M1? Nie mamy obecnie zawodników, którzy znajdowaliby się blisko kontraktu i prezentowali poziom, który pozwalałby nam być spokojnymi o ich los. Także cieszmy się tym co jest.

Dodaj komentarz

Back to top button