„Troszeczkę mnie to psychicznie przyblokowało” – Ziółkowski wskazał kluczową akcję w walce z Gamrotem
Matian Ziółkowski podsumował przegrany pojedynek z Mateuszem Gamrotem, który uświetnił sobotnią galę KSW 54.
Gremialnie skreślany Marian Ziółkowski przegrał co prawda jednogłośną decyzją w wieńczącym galę KSW 54 starciu o pas mistrzowski wagi lekkiej z Mateuszem Gamrotem, ale postawił niepokonanemu kudowianinowi twarde warunki.
– Bardzo dużo ludzi mi gratuluje, co tylko pokazuje, jaką pozycję wypracował sobie Mateusz – powiedział Marian w rozmowie z dziennikarzami po walce. – Ludzie gratulują pomimo przegranej. To też pokazuje, jaką dominację narzucił Mateusz. Nie w tej walce, ale ogólnie w całym KSW.
Golden Boy wziął walkę z Gamerem na tydzień przed galą, zastępując kontuzjowanego Shamila Musaeva. Jego rywalem pierwotnie podczas gali KSW 54 miał być Maciej Kazieczko.
Ziółkowski zaznaczył po walce, że 5-rundowy dystans walki nie stanowił dla niego problemu, to inaczej było w kwestii treningów zapaśniczych. Zaznaczając, że nie mówi tego w charakterze wymówki, przyznał, że przygotowywał się przede wszystkim z zawodnikami stójkowymi.
– Plan był jedyny właściwy, czyli na początku w ogóle nie kopać, bo zawsze jak się kopie, to staje się na jednej nodze i wtedy bardzo łatwo kogoś obalić – powiedział. – Plan więc był taki, że mam boksować, mocno stać na nogach i chodzić w jedną, w drugą stronę.
– To działało dobrze przez pierwszą rundę, bo kilka lewych prostych weszło tak, że Mateuszowi od razu lekko się rozwalił nos. Widziałem, że te ciosy wchodzą, bo w kolejnych rundach twarz Mateusza była coraz bardziej czerwona. Ja, widzicie, nie mam chyba żadnego śladu.
– Niestety, mój plan do końca się nie powiódł. Mateusz wykorzystał swoje atuty i chyba wygrał każdą rundę. Może pierwszą rundę – w Stanach Zjednoczonych na przykład, bo 3-4 minuty w tej stójce dominowałem, a on mnie wywrócił pod koniec – i nieraz w Stanach bardziej cenią, że ktoś dominował w stójce. Ale tak czy inaczej Mateusz zasłużenie, bez dwóch zdań, wygrał.
Po walce nie brakowało opinii zarzucających zawodnikowi z Warszawy, że nie postawił wszystkiego na jedną kartę, nie podkręcił tempa, nie rozpuszczał rąk, zadowalając się toczoną w spokojnym tempie potyczką kickbokserską i pojedynczymi prostymi.
– Myślę, że przez to, że obawiałem się zapasów, to troszeczkę mój boks podupadł – przyznał Marian. – W pierwszej rundzie fajnie te ciosy dochodziły, ale pod koniec mnie obalił i zobaczyłem, że w każdej chwili jest w stanie mnie obalić. Troszeczkę mnie to psychicznie przyblokowało, jeśli chodzi o ten boks.
– W rundach trzeciej, czwartej i piątej już pomału zacząłem padać kondycyjnie. Już ta stójka była bardziej wyrównana. Pomimo tego więcej trafiałem Mateusza. Wiem, że na pewno więcej go trafiałem. Była też taka sytuacja, że jak ja go trafiałem, to na trybunach była cisza, a jak on mnie trafił nawet w bark, to tam było hucznie. To mogło wpływać na odbiór psychologiczny.
Długimi fragmentami Ziółkowski pozostawał unieruchomiony na siatce, gdzie Gamrot okopywał kolanami jego uda. Pretendenta nie dawał się co prawda przewrócić i ustabilizować na dole, ale nie był też w stanie wydostawać się z niedogodnych pozycji.
– W tych momentach czułem jego dominację – przyznał Marian. – Póki była stójka, póki wymienialiśmy się, to czułem, że jestem w stanie być może nawet go podłączyć, bo nachodził na mnie i chciałem go skontrować. Kilka razy mi się udało sierpami, ale one nie wchodziły nawet po twarzy tylko gdzieś po głowie. Za każdym razem, gdy udało mu się mnie obalić, to czułem, że, kurde, przez to właśnie przegrywam te rundy.
Do akcji Golden Boy chciałby wrócić w grudniu. Wierzy, że nadal jest ważnym zawodnikiem w rozgrywce o pas mistrzowski kategorii lekkiej.
Cały wywiad poniżej (za portalem MyMMA.pl):
Obstawiaj wszystkie walki UFC na PZBUK i odbierz cashback 200 PLN
*****
„Na Mateuszu KSW się nie kończy” – Lewandowski i Kawulski po KSW 54 o przyszłości Gamrota