Sekta kolanowa, Kron ze Stockton i mini Jon Jones – pięć wniosków z UFC on ESPN 1
Podsumowanie niedzielnej gali UFC on ESPN 1 – Ngannou vs. Velasquez, która odbyła się w Phoenix.
Pierwsza historyczna gala na dużym ESPN, czyli UFC on ESPN 1 w Phoenix z Francisem Ngannou i Cainem Velasquezem w rolach głównych przeszła już do historii.
Oto najważniejsze z niej wnioski!
Sekta Kolanowa
Nie dziwię się fanom większym i mniejszym, którzy w pierwszej reakcji na skończenie walki wieczoru pomiędzy Francisem Ngannou i Cainem Velasquezem zawyrokowali, że to kontuzjowane kolano Amerykanina przesądziło.
Nawet w prowadzonym przez Joego Rogana Fight Companion w pierwszej chwili uznano, że uraz kolana reprezentanta AKA był przyczyną jego upadku oraz w konsekwencji przerwania pojedynku przez sędziego.
W porządku. Rozumiem. Emocje. Cios z niektórych ujęć trudno dostrzec.
Tym niemniej, jeśli obejrzawszy poniższe – czy podobne – nagrania…
Ngannou landed an uppercut before Cain's knee gave out #UFC #UFCPhoenix pic.twitter.com/5uWeJ9NcER
— Mark of the Beast (@107round) February 18, 2019
https://twitter.com/vaobhr/status/1097407760868622337
… ktokolwiek nadal twierdzi, że kontuzja Caina Velasqueza doprowadziła do takiego a nie innego rozstrzygnięcia, wówczas musi również przyznać, że lata temu Mirko Cro Cop Filipovic przegrał z Gabrielem Goznagą z powodu feralnej kontuzji nogi, która okrutnie skręciła się przy upadku.
Was a real shame when Cro Cop lost to Gonzaga because of an unfortunate broken ankle #UFCPhoenix pic.twitter.com/px1DcCNDQN
— Nissan Altima VII: The Black Gate (@RyanAWagSystema) February 18, 2019
Sektę Kolanową zostawmy jednak w spokoju, bo myślę, że z każdą godziną jej liczebność spada.
Co zaś tycz się samej walki… Kameruńczyk w drugim z rzędu morderstwie – po zarżnięciu Curtisa Blaydesa ostatnio – zrobił w zasadzie wyłącznie trzy rzeczy: powstrzymał obalenie, posłał rywala na deski, dobił. Potwierdza w ten sposób po raz kolejny, jak piekielnie niebezpiecznym jest zawodnikiem i jak niewiele czasu i miejsca potrzebuje – nawet jeśli znajduje się w fatalnym ustawieniu pod wyprowadzenie jakiegokolwiek uderzenia – aby wygenerować moc piekielną ze swoich kowadeł. Velasquez nie widział oczywiście decydującego ciosu, ale i tak knockdown po tak krótkim prawym z tak niedogodnej pozycji robi wrażenie.
Z drugiej zaś strony, tego typu występy nie odpowiadają na pytania, jakie pojawiły się po klęsce Kameruńczyka ze Stipe Miocicem. Wiedzieliśmy od dawna – i wiedział to też Cain Velasquez, bo otwarcie to przyznał przed galą – że obalenie Predatora na początku walki to piekielnie trudna sztuka. Wiedzieliśmy też od dawna, że zabija nawet byle jakim ciosem, najbardziej choćby pokracznym i mechanicznym.
Nie wiemy natomiast nadal, czy – w jakim stopniu? – poprawił swoją kondycję. Nie wiemy, jak od strony technicznej prezentują się jego zapasy na zmęczeniu, gdy nie jest już tak silny fizycznie. Nie wiemy, czy potrafi rozłożyć siły na całą walkę, nie próbując urwać głów rywalom każdym uderzeniem.
Mając jednak na uwadze, co w pierwszych minutach każdej walki ma do zaoferowania Predator, absolutnie nie wykluczam scenariusza, w którym odpowiedzi na te pytania nie poznamy przez długi, długi czas – co wcale nie musi przeszkodzić Kameruńczykowi w zdobyciu tronu wagi ciężkiej.
Kron Gracie – za siebie, rodzinę i Stockton
Kron Gracie ma nazwisko, ma charyzmę, potrafi się wysławiać, a jednocześnie ma w sobie pierwiastek stocktońskiej zadziorności najlepiej swego czasu określonej spiżowymi słowami Nate’a Diaza: „Fuck you! How about that?”. Ma też nieprawdopodobny parter, którym zachwycił w swoim debiutanckim boju, kapitalnie przewracając i poddając Alexa Caceresa.
THE LEGACY LIVES ON! #UFCPhoenix pic.twitter.com/JZtH9vq88j
— UFC (@ufc) February 18, 2019
Innymi słowy – jeśli Kron przeniesie walkę do parteru, poskręca każdego w dywizji.
Rzecz jednak w tym, że najmłodszy syn legendarnego Ricksona Gracie, co to wygrał ponad 400 walk, nie przegrywając żadnej, i wnuk Helio Gracie, co to wynalazł BJJ, ma też na karku już 30 lat. To jednak nie wszystko – jego stójka jak żywo przypomina tę prezentowaną 25 lat temu przez wuja Royce’a Gracie, który w 1994 roku odniósł ostatnie – do niedzieli! – zwycięstwo w oktagonie UFC dla rodziny Gracie.
Innymi słowy, na nudę w walkach Krona Gracie narzekać z pewnością nie będziemy – bez względu na to, czy walka będzie toczyła się w stójce, czy też w parterze. Póki jednak Brazylijczyk nie okrzepnie trochę stójkowo – o ile kiedykolwiek to w ogóle nastąpi – trzeba wzorem Nicka Diaza przez lata strzec go przed zapaśnikami. Chyba że Sean Shelby i Mick Maynard znajdą takiego, który w szermierce na pięści i kopnięcia będzie jeszcze słabszy od Krona Gracie – ale o wyczarowanie z kapelusza takiego gagatka łatwo nie będzie.
Rzeźnicy Luque i Barberena
Cóż to była za nieprawdopodobna batalia! Prawdziwa wojna na wyniszczenie – a pomimo całej swej brutalności niezwykle taktyczna. Skreślany gremialnie Bryan Barberena, który był największym bukmacherskim underdogiem gali, potwierdził, że szczękę i charakter ma nie od parady. Przyjął najcięższe bomby Vicente Luque – te same, którymi Brazylijczyk mordował wielu poprzednich rywali – bez mrugnięcia okiem.
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1097575906133065728
Co ciekawe, po dwóch pierwszych rundach dwaj sędziowie punktowali 19-19, a jeden – 20-18 dla Amerykanina. Kto wie, jak wyglądałyby karty sędziowskie na koniec walki, gdyby Brazylijczyk nie rozprawił się z rywalem na ledwie sześć sekund przed ostatnią syreną.
Vicente Luque od drugiej rundy zaprzęgnął jednak do działania szczelną – na ogół – gardę, oszczędzając w ten sposób bak z paliwem, co pozwoliło mu co jakiś czas zebrać siły na wyprowadzenie ostrych bomb. Taktyka ta przyniosła mu powodzenie – i jak psu buda należy mu się teraz numerek przy nazwisku. Wygrał cztery ostatnie walki i aż osiem z ostatnich dziewięciu.
A Bryan Barberena? Nie ma chyba w UFC zawodnika, u którego kontrast między niepozornym wyglądem i tym, co wnosi do oktagonu, jest tak duży jak u Bam Bama właśnie. Pytanie tylko, kiedy straci swój największy atut – czyli tytanową szczękę…
Mini Jon Jones w życiowej formie
Lata temu, gdy Aljamain Sterling dopiero zaczynał swoją przygodę z UFC, porównywano go z Jonem Jonesem. Przez wiele, wiele lat – na wyrost.
A dzisiaj? Dzisiaj porównania te w końcu nabierają pewnego sensu. Nadal oczywiście style prezentowane przez obu mocno się różnią, ale kontrola dystansu Funk Mastera, jego stójkowa kreatywność, szeroki arsenał kopnięć, mocne zapasy i niekonwencjonalny parter noszą znamiona podobieństwa do tego, co w oktagonie wyprawia kingpin wagi półciężkiej.
Aljamain Sterling – pomimo statusu wyraźnego bukmacherskiego underdoga! – zaprezentował się w konfrontacji z Jimmie Riverą wybornie, dominując w każdym elemencie oktagonowego rzemiosła – nie tylko w aspektach technicznych, ale także w mentalnych. Jego chaotyczny, oparty na przesadnej mobilności i milionie kopnięć styl walki odszedł do lamusa. Dziś Sterling wie dokładnie, co robić w oktagonie, nie panikuje pod presją, nie zraża się mniejszymi czy większymi niepowodzeniami. I w końcu nie lęka się też wykorzystywać pięści do gnębienia rywali, co od dawna było jego bolączką.
Kilka walk temu oczy krwawiły, gdy oglądało się go w akcji – ale te czasy się skończyły.
A co do sędziego tej potyczki – okazał się kaloszem nad kalosze. Funk Master gnębi Jimmiego Riverę srogimi kolanami z klinczu na uda i korpus, które wyraźnie sprawiają problemy ostrzeliwanemu rywalowi, a oktagonowy rozjemca wydziera się jak głupi: „Improve your position!”, by chwilę potem rozdzielać zawodników. Na pohybel!
Upadek Barona
To już chyba koniec. Były dominator kategorii piórkowej, określany swego czasu przez Danę White’a za najlepszego na świecie bez podziału na kategorie wagowe, Renan Barao wyglądał nieźle w pierwszej rundzie walki z Luke’iem Sandersem – ale skończył ciężko znokautowany.
https://twitter.com/_FrankReynolds/status/1097280808065425410
32-letni ledwie, ale wojujący zawodowo od czternastu lat Brazylijczyk przegrał w ten sposób czwartą walkę z rzędu. Szóstą w ostatnich siedmiu występach. W trzech z ostatnich czterech potyczek przestrzelił limit wagowy. Argumentów na rzecz rezygnacji z jego oktagonowych usług przez UFC nie brakuje.
Czy duszę odebrał mu TJ Dillashaw, czy zdrowie USADA – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że może obok Johny’ego Hendricksa Baron to przykład największego i najbrutalniejszego upadku wśród mistrzów UFC. Nie pomogła mu nawet przeprowadzka do Stanów Zjednoczonych, gdzie od ponad dwóch lat próbował odzyskać formę.
Jednym zdaniem
- Paul Felder i James Vick dali dobrą bójkę – Texecutioner zdradzał co prawda w przerwach między rundami symptomy zwątpienia, ale nacierał do samego końca
- Nie przypominam sobie, kiedy ostatnio w UFC oglądałem taką batalię na lewe proste, jaką urządzili sobie Andre Fili i Myles Jury – wygląda też na to, że reprezentant Team Alpha Male zaczyna umiejętnie panować nad emocjami w oktagonie, co dobrze mu wróży
- Rashad Evans w charakterze analityka zaprezentował się tragicznie – kilka razy po prostu zapominał języka w gębie jak przedszkolak na przedstawieniu – z całym szacunkiem: do zwolnienia
*****
Nic dodać nic ująć 👏👏👏
Ktokolwiek wymślił to porównanie do CroCop vs Gonzaga, BRAWO! Uśmiałem się setnie 😂👍