Błogosławiona era, bezradna Joanna, rzeźnik z Kraju Kawy i 55 minut dramatu – pięć wniosków z UFC 231
Gala UFC 231 z Maxem Hollowayem i Brianem Ortegą w rolach głównych przeszła już do historii – oto najważniejsze z niej wnioski.
W Toronto nie zabrało niczego – ciężkich nokautów, poddań, krwawych jatek, technicznej szermierki, ognia piekielnego i nudy przeokrutnej. Co zapamiętamy z UFC 231 szczególnie?
Blessed Era
Niepokonany od ponad pięciu lat, zwycięski w trzynastu walkach z rzędu, w tym dziesięciu przed czasem. Cztery brutalnie wygrane pojedynki mistrzowskie, ledwie 27 lat na karku i fura rekordów na koncie.
Kilka lata temu Joe Rogan ogłaszał erę Lyoto Machidy po tym, jak Brazylijczyk ubił Rashada Evansa. Długo ona jednak nie trwała i po dziś dzień zapowiedzi te są chętnie wypominane komentatorowi UFC.
Błogosławiona era to jednak fakt. Max Holloway zdominował dywizję, w rzeźnickim stylu patrosząc najmocniejszych rywali. Ba – upokarzając ich!
W starciu z piekielnie twardym Brianem Ortegą były co prawda fragmenty, w których uśmiech zniknął z twarzy Hawajczyka – w trzeciej rundzie wydawało się nawet, że T-City naprawdę nabiera wiatru w żagle, karcąc chętnie podejmującego ryzyko Błogosławionego ostrymi bombami w półdystansie i zmuszając go tym samym do chaotycznego odwrotu. Przyznam szczerze, że w tamtym momencie prze oczami stanęło mi to zdjęcie:
Max przetrwał jednak nawałnicę Ortegi, odzyskał stery walki i piekielnie precyzyjnymi kanonadami szybkich, bitych z pełnego luzu uderzeń, często w drugie, trzecie tempo okrutnie porozbijał pretendenta. Co warte podkreślenia – nadal jednak nie stronił od szalonych wymian w półdystansie, podejmując spore ryzyko. Owszem, kapitalnie balansował, część ciosów blokował, część przyjął na odchyleniu, amortyzując, ale jednak igrał z ogniem.
Tym niemniej – nie kalkulował.
WON'T. BACK. DOWN. #UFC231 pic.twitter.com/Xm1Q3e28eG
— UFC (@ufc) December 9, 2018
A te bomby na korpus na otwarcie czwartej rundy, którymi obniżył gardę Ortegi, torując sobie drogę do jego szczęki? Maestria!
https://twitter.com/streetfitebanch/status/1071651467629654016
Przebieg i wynik pojedynku potwierdziły, że kursy bukmacherskie faworyzujące przed tym starciem pretendenta, były kompletnie oderwane od rzeczywistości. Brianowi Ortedze trzeba jednak oddać, że zmusił mistrza do nie lada wysiłku – większego niż dwukrotnie legendarny Jose Aldo. Nie został w żadnym stopniu obnażony. To nadal jeden z najmocniejszych piórkowych w UFC – prawdopodobnie drugi najlepszy – który w pełni zapracował sobie na tę pozycję.
Czy jednak powróci w dotychczasowej formie po laniu, jakie sprawił mu Hollowaya? Trudno rzec. Tego typu walki zmieniają trajektorię karier sportowych.
The ❤️ on this guy. Unreal. What a stud. Just wasn't his night. Still young in the game. He'll learn from this. #UFC231 pic.twitter.com/UzL2M6zr1F
— Chamatkar Sandhu (@SandhuMMA) December 9, 2018
Co natomiast dalej z Błogosławionym? Sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa – kategoria lekka! Szturmem zdobył dywizję piórkową, ustanawiając w niej swoje rządy i ugruntowując je czterema mistrzowskimi rzeźniami. W kolejce ustawiają się niby Frankie Edgar, Renato Moicano, Chad Mendes czy w dalszej perspektywie Zabit Magomedsharipov lub Mirsad Bektic, ale… Zostawmy to. Jakikolwiek pojedynek z rywalem z czołówki 155 funtów zapowiada się ciekawiej.
Błogosławiony preferuje najtrudniejsze na papierze starcie – bo takowym byłoby to z Khabibem Nurmagomedovem – ale kto z nas nie obejrzałby krwawej jatki z Tonym Fergusonem czy rewanżów z Conorem McGregorem lub Dustinem Poirierem?
Bezradna Joanna Jędrzejczyk
Porażka Joanny Jędrzejczyk z Valentiną Shevchenko nie stanowi oczywiście żadnego zaskoczenia dla nikogo, kto przyjrzał się bliżej temu pojedynkowi – ewentualnie wcielił się w rolę polskiego Kenny’ego Floriana – ale jednak nie ukrywam, że oglądając kompletną bezradność naszej zawodniczki, jedną brew odrobinę uniosłem. Nie jakoś szczególnie wysoko – ale jednak!
Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że olsztynianka naprawdę się starała. Robiła, co mogła! I wcale nie żartuję ani nie piszę z żadną ironią – Polka próbowała zaatakować ostrzej, próbowała kopnięć wszelakich, ciosów, kolan, podkręcała tempo, szukała kontr. W stójce naprawdę spróbowała niemal wszystkiego – ale ani przez sekundę nie była w stanie poważnie zagrozić świetnie usposobionej Shevchenko.
Wyniki UFC 231: Joanna Jędrzejczyk przegrywa z Valentiną Shevchenko
Walentyna była w swoich poczynaniach niezwykle wyrachowana i cierpliwa, a jednocześnie nieprawdopodobnie skuteczna. Technicznie i szybkościowo górowała nad Polką, kompletnie neutralizując jej stójkową grę. Nawet gdy inkasowała uderzenia, oddawała dwoma. Kontrowała soczystymi ciosami, kontrowała klinczem i obaleniami, gnębiła Polkę szybkimi jak błyskawica obrotówkami. Nie forsowała tempa, a jednocześnie pozostawała nieuchwytna. Żadnych zbędnych ruchów – jak Rashid Magomedov, jak Dennis Bergkamp.
The head kick!!@JoannaMMA #UFC231 pic.twitter.com/gZrxmvMWVV
— UFC (@ufc) December 9, 2018
Unikając ciosów i szukając kontry, Shevchenko zawsze pochyla się do swojej lewej – idealnie pod kopnięcie na głowę w drugie tempo czy po zamarkowaniu ciosów. Takich akcji jednak zabrakło w wykonaniu Jędrzejczyk.
Joanna natomiast… realizowała plan Valentiny! Przypominam bowiem, że dopytywana o spodziewany przebieg walki przed galą, Kirgizka prorokowała, że Polka będzie wyprowadzać masę uderzeń, większością świadomie prując powietrze, aby robić aktywność. Nikt się jednak w Toronto na to nie nabrał. Polce brakowało zasięgu, brakowało szybkości, brakowało siły, brakowało oktagonowych narzędzi, brakowało wreszcie techniki. Ale – powtarzam – nie dało się nic zrobić. Naprawdę.
Chociaż… Dobra, jedyna opcja, jaka przychodzi mi do głowy – polegająca trochę na szukaniu ryby na bezrybiu – to ostre łokcie w klinczu. Może – powtarzam: może! – udałoby się rozciąć Valentinę, w ten sposób zmieniając dynamikę walki? Były czasy, gdy olsztynianka uchodziła za kobiecą wersję Matta Browna, więc… Potrafi. Rzecz oczywiście w tym, że klincz z Shevchenko to ogromne ryzyko, co było w tej walce widać, słychać i czuć.
Nie mylił się też Paweł Kowalki w studio Polsat Sport, podkreślając, że Joanna Jędrzejczyk nigdy nie poszerzyła swojej gry o aspekty zapaśnicze w ofensywie, pracę z góry. Nie urozmaiciła jej, nie obciążyła oktagonowego procesora rywalek dodatkowym elementem. Nie. Zamiast tego przed każdą walką składała jakby obietnicę – i dotrzymując jej – że za cholerę obalenia nie poszuka.
Co dalej z Joanną Jędrzejczyk? Otóż, postawiła ona sprawę jasno – chce jeszcze raz zejść do dywizji słomkowej, ale tylko na jedną walkę, aby odzyskać złoto. Istnieją oczywiście dwie przeszkody. Po pierwsze – wydaje się to realne wyłącznie, jeśli Jessica Andrade pokona Rose Namajunas. Po drugie – o ile Dana White zapowiedział, że zgodziłby się na powrót Polki do 115 funtów, to czy zaproponowałby jej też z miejsca walkę o pas, mając na uwadze, że bronić go już nie zamierza? Casus Georgesa Saint-Pierre’a wskazywać może na to, że jednak nie.
Brazylijski rzeźnik
Thiago Santos i Jimi Manuwa dali jedną z najbardziej rzeźnickich rund w historii UFC, przez pięć minut z nieskrywaną pogardą dla defensywy zaspokajając krwawe żądze fanów just bleed – czyli nas wszystkich.
No, dobra, trochę może przesadzam, bo jednak Poster Boy kilka razy zanurkował pod bombami rzeźnika z Kraju Kawy, przeciągając bijatykę do rundy drugiej, ale… Tutaj każdy cios miał za cel nie tylko urwanie rywalowi łba, ale wystrzelenie go w trybuny – jeśli nie w kosmos.
4⃣ vitórias neste ano
3⃣ delas por nocaute
2⃣ vezes no segundo roundMas voleio no octógono…acho que é o 1⃣º do @TMarretaMMA.
QUE LUTADOR! #UFC231
Tempo Real ➡️ https://t.co/OdfG2z6UR4 pic.twitter.com/UOGwZ8LFbg
— UFC Brasil (@UFCBrasil) December 9, 2018
Jimi Manuwa miał swoje szanse, szczególnie w końcówce pierwszej rundy, ale ostatecznie to Thiago Santos dopisał do swojego rekordu kolejne srogie skończenie. Brazylijczykowi z bardziej wyrachowanymi rywalami sukcesów jednak nie wróżę, a Brytyjczyk… Wieku nie oszukasz.
Szalone zwroty akcji
Ta gala była ich pełna! Jak wspominałem, swoje okazje miał w trzeciej rundzie Brian Ortega, ściągając szelmowski uśmiech z twarzy Maxa Hollowaya.
Jimi Manuwa był prawdopodobnie o jedną dobrą bombę od ubicia Thiago Santosa.
Joanna Jędrzejczyk… A nie, tutaj akurat nic nie było, ale Gunnar Nelson? W pierwszej rundzie rozbijany w pył z góry przez Alexa Oliveirę, w drugiej rozłupał mu głowę.
Elias Theodorou lądował na deskach w rundzie drugiej, by jednak w patologiczny sposób – ale skuteczny – wygrać rundę trzecią i całą walkę z Erykiem Andersem.
Carlos Diego Ferreira w początkowym fragmencie walki z Kylem Nelsonem nie miał absolutnie nic do powiedzenia, rozbijany w pył w stójce. A jednak powrócił z dalekiej podróży.
Wreszcie dechy zaliczył też Aleksandar Rakic, by kilkadziesiąt sekund później instynktowym backfistem zapoczątkować dzieło zniszczenia Devina Clarka.
Innymi słowy – działo się.
55 minut dramatów
W porządku, te 25 było jeszcze do przełknięcia, bo walczyła nasza, ale… 55 minut kobiecego MMA? Prawie godzina okładania się po twarzy przez niewiasty? I nikt ich nie rozdzielał? Za moich lat młodości, gdy dochodziło do jakichkolwiek walk kobiet – co zdarzało się wyłącznie od wielkiego dzwona – wszyscy od razu rzucali się, żeby je rozdzielić. A tu nikt nawet nie rozdzielał. Jak ten świat pędzi!
Jednym zdaniem
- Hakeem Dawodu wypadł lepiej niż się spodziewałem – może jednak jest to materiał na Top 15?
- Gilbert Burns do 170 funtów i niech się z Gunnarem Nelsonem kulają
- Jak na zawodnika, który nikogo nie znokautował od ponad pięciu lat, Dhiego Lima zaprezentował nie lada opanowanie, nie dobijając Chada Laprise
*****
ŁOOO Bartek, skąd porównanie do Bergkampa?! :)
No przecież go pamiętam :) Świetny technicznie, ale wyrachowany, oszczędny w ruchy, skuteczny.