Brazylijskie lisy, australijskie wilki, bezzębny Salim i nieludzki Alexei – pięć wniosków z UFC Adelaide
Podsumowanie gali UFC Fight Night 142 – Junior dos Santos vs. Tai Tuivasa, która odbyła się w sobotę w Adelaide.
Brazylijskie legendy nie składają broni
Byli brazylijscy mistrzowie wagi ciężkiej – Junior dos Santos – i wagi półciężkiej – Mauricio Shogun Rua – wojowali na obcym terenie w klasycznych zestawieniach pod tytułem zmiana warty.
Stare brazylijskie lisy kontra młode – naprawdę młode, bo młodsze aż o dekadę – australijskie wilki. Dla reprezentantów Kraju Kawy były to walki o utrzymanie swojej dotychczasowej pozycji, nieszczególnie wiele dające w kontekście jakiegokolwiek rajdu po pas mistrzowski. O pozostanie w grze.
I pozostali. Przetrwawszy dramaty na początku, Shogun zaprezentował nie lada odporność, serce do walki, taktyczne nastawienie w rundzie drugiej i srogą kondycję w rundzie trzeciej, w której ubił Pedro.
https://twitter.com/vaobhr/status/1069110907098132480
Dos Santos również nie miał lekko, bo w pierwszych pięciu minutach stanowił tło dla świetnie dysponowanego i brawurowo nastawionego Tuivasy. W drugiej zdzielił jednak rywala soczystym prawym w kontrze, co stanowiło początek końca młodziana.
Mid-exchange JDS drops Tuivasa!! #UFCAdelaide pic.twitter.com/lKJmv8eoiA
— UFC (@ufc) December 2, 2018
O ile jednak Rua zaprezentował się całkiem przyzwoicie jak na swoje lata – a ma na karku 37 – oktagonowy przebieg i ostatni występ, w którym został zamordowany, zdecydowanie przekraczając oczekiwania względem swojego występu – był wszak ogromnym bukmacherskim underdogiem! – to niereformowalny Cygan nie zachwycił, notorycznie popełniając te same kardynalne błędy, które przypłacił porażkami w latach poprzednich. Na jego jednak szczęście wśród licznych atutów Bam Bama ze świecą szukać kowadła w łapie – wbrew pseudonimowi.
Gruby z osiedla
A skoro już przy Taiu Tuivasie jesteśmy… Jakiż ten skurczybyk jest medialnie przystępny! Po zwycięstwie i po porażce – bez znaczenia. Konferencja prasowe z tym 25-letnim białym Aborygenem to prawdziwa uczta dla uszu – szczere, nieskażone górnolotnością podejście, dystans do samego siebie, wesołe i pozytywne nastawienie do życia, mnóstwo niewymuszonego humoru.
Szkoda chłopa, naprawdę szkoda. Miał legendę na widelcu. O krok od największej wiktorii w karierze – i to przed własną publicznością, w pierwszej w karierze walce wieczoru.
Zgubiła go jednak brawura. Młodzieńcza fantazja. Oktagonowa wyjebka. Zainkasowawszy bombę w kontrze, zamiast schować łeb w okopie, opatrzyć razy, dojść do siebie, by wyjść i dobić naruszonego rywala – wyjął szablę i bez zastanowienia, na miękkich jeszcze nogach ruszył w szale bitewnym na Brazylijczyka, kończąc na deskach.
Zabrakło wyrachowania, chłodnej głowy – Bam Bam pozostał jednak wierny swoim oktagonowym zwyczajom. Tyle dobrze, że – jak przyznał z nutą goryczy w głosie – ujebała go legenda a nie jakaś niedorajda. Zaprezentował się jednak dobrze. Pomimo porażki zyskał sporo medialnego blasku, a i od strony sportowej udowodnił, że może mierzyć się z najmocniejszymi graczami w dywizji.
Mark Hunt bez ognia i motywacji
To był ostatni występ Marka Hunta pod sztandarem UFC. Nie zachwycił, zdecydowanie. Walczył na pół gwizdka, jakby bez większej ochoty, bez motywacji, bez postawienia wszystkiego na jedną kartę, gdy oczywiste stało się, że decyzją sędziowską potyczki z Justinem Willisem nie wygra.
Jako jednak, że Samoańczyk kariery kończyć nie zamierza – zapowiedział stoczenie jeszcze pięciu walk, nie wykluczając żadnej formuły walki – a bez względu na wynik pojedynku w Adelaide i tak zainkasowałby ok. $700 tys., to i gotowość do postawienia wszystkiego na szali, byle skończyć z tarczą, stała na niskim poziomie. Mobilny i szybki Amerykanin nie ułatwił mu zresztą zadania.
Co teraz z Markiem Huntem? Może RIZIN i Mirko Cro Cop Filipovic? Może Bellator i Fedor Emelianenko? Może boks i Joseph Parker? Może kickboxing i Ray Sefo? A może KSW i… A może nie.
Salim Nieśmiały Touahri
Salim Touahri już nawet na papierze nie miał przed sobą łatwego zadania. Keita Nakamura miał po swojej stronie gargantuiczną przewagę doświadczenia, solidną kondycję, odwrotną pozycję, grappling i tytanową szczękę.
Liczyłem szczerze na kontrujące lewe sierpowe Polaka – i rzeczywiście kilkoma rąbnął Japończyka, ale ten niewiele sobie z nich zrobił, będąc na przestrzeni trzech rund zawodnikiem nieco aktywniejszym, nieco agresywniejszy i nieco precyzyjniejszym. I to wystarczyło.
W postawie Grizzly’ego po raz kolejny – bo podobny problem trawił go w debiucie z Warlleyem Alvesem – ognia, agresji, zdecydowania. Może by go jakoś wkurwić przed walką? Greg Jackson, dla przykładu, lubował się we wkurwianiu Donalda Cerrone przed walkami, aby wykrzesać z niego trochę ognia, bojowego nastawienia. Może tędy zatem droga? A może nie.
Druga z rzędu porażka po nieszczególnie emocjonującym boju stawia pod znakiem zapytania dalszą przygodę Salima Touahriego z UFC. Owszem, absolutnie nie wykluczam scenariusza, w którym dostaje jeszcze jedną szansę, ale szczęka nie spadnie mi na podłogę, jeśli jednak – odpukać – już teraz matchmakerzy UFC zrezygnują z jego usług.
Alexey Kuncheko zawstydził Jose Aldo
Przecierałem oczy ze zdumienia, oglądając pojedynek Alexeya Kunchenki z Yushinem Okamim. Wszystko to z powodu nadludzkiej wręcz obrony przed obaleniami w wykonaniu Rosjanina!
Sharp striking and takedown defence from Alexsei Kunchenko at #UFCAdelaide pic.twitter.com/LiMLn3Tdcp
— UFC Canada (@UFC_CA) December 2, 2018
Japończyk starał się przewrócić go zapaśniczo – z dystansu i z klinczu – judocko, próbował haczeń, wycięć, rzutów, wszystkiego. Ba, chwilami miał podwójne podchwyty czy idealnie wszedł w tempo pod ciosami Kunchenki – a jednak Rosjanin nie dał się przewrócić, nawet z beznadziejnej na pozór sytuacji wychodząc obronną ręką.
Defensywa zapaśnicza Alexeya Kunchenki w tej walce to był poziom takich gigantów jak Jose Aldo, Chad Mendes, Jorge Masvidal, Kamaru Usman czy Tyron Woodley.
Absolutna maestria.
Jednym zdaniem
- Pompowany przez Israela Adesanyę klubowy kolega Kai Kara-France walczy miło dla oka, bo agresywnie – ale walk o najwyższe cele nie przewiduję
- Jim Crute i Paul Craig dali jedną z najgorszych walk w historii kategorii półciężkiej
*****
Obstawiłem właśnie, że Shogun może zaskoczyć, małą kwotę bo małą, ale zawsze miłe uczucie :P
Już po raz kolejny wygrywam dzięki Twoim analizom, tylko inaczej typuje wynik końcowy jak z Narkunem :D
A Dos Santos nigdy nie wróci do gry z czołówką, przez przebieg i brak samokrytycyzmu, ciągle powtarza jak mantrę, że Overeem wygrał przypadkiem, nie przeanalizował tej porażki dobrze. Nie czyta Twoich analiz, jego strata