Braterstwo, whiskey i łysy Lucyper – krajobraz po dagestańsko-irlandzkiej wojnie
Jak zakończy się konflikt na linii Khabib Nurmagomedov – UFC? Czy Zubaira Tukhugov zostanie zwolniony? Czy Dana White doprowadzi do rewanżu Dagestańczyka z Conorem McGregorem?
Gdy niespełna dwa tygodnie temu w Las Vegas niewyróżniający się poczuciem humoru gangster z krwi i kości Khabib Nurmagomedov – upokorzywszy do cna gangstera marketingu w osobie Conora McGregora – pofrunął nad głowami pierwszych szeregów obozu irlandzkiego, za ofiarę biorąc sobie szczekliwego Dillona Danisa, rozpętało się prawdziwe piekło.
Dziś natomiast kurz po tym pobojowisku powoli opada. Trwa liczenie strat, wyciąganie wniosków, zwieranie szeregów, snucie planów na przyszłość.
Potępione wówczas w czambuł przez obrońców moralności zachowanie Dagestańskiego Orła, który nie zdzierżył, rozpętując całą tę zawieruchę, dziś nie wywołuje już świętego oburzenia. Jakże bowiem mogłoby, skoro najświętszy ze świętych w osobie Georgesa Saint-Pierre’a słów pochwały wobec działań Dagestańczyka może i nie znalazł – ale zrozumienia? Jak najbardziej! Jeśli więc wzór sportowca i dżentelmena, którego najwulgarniejsze wypowiedzi w karierze można ograniczyć do I’m not impressed by your performance! i Are you intoxicated? podchodzi do tematu ze zrozumieniem – to i nam inaczej nie przystoi. Prawda?
W rezultacie wyznawcom irlandzkiej religii konsumpcjonizmu – tym najwierniejszym, co to przyodziani w klapki na oczach pędzą za wodzem – na otarcie łez zostały jedynie pohukiwania o legendarnym bogactwie, jakie McGregor za tak młodego wieku zgromadził, o legendarnym zainteresowaniu, jakie wywołuje na świecie. Może i przegrał – ale jakiż majętny! Jakiż sławny!
Notorious zaś, odebrawszy lekcję prawdziwej oktagonowej pokory – bo słynąc zawsze z niewykorzystywania okazji do zachowania milczenia, w klatce nie był zdolny odpowiedzieć na prostą nawet prośbę „Let’s talk!” – powrócił do świata biznesu i medialnego blichtru. Nic sobie z porażki nie zrobił – bo jakże by inaczej! – żyje pełnią życia, a na promowanej przez się whiskey zbić może fortunę nieporównywalną z tym, co zarobił na MMA.
No, wszystko to z jednym może zastrzeżeniem… Takim naprawdę drobnym – nie pytać go o MMA! Kategorycznie i pod żadnym względem. Niegotów. Jeszcze nie teraz. No bo co ma powiedzieć? It’s only business?
W tym temacie, tj. dagestańsko-irlandzkiej potyczki, zdani wobec tego jesteśmy na trenera Irlandczyka Johna Kavanagha, bo ten, owszem, medialną rękawicę w przeciwieństwie do swojego podopiecznego podjął. Co zatem rzecze? Otóż, Khabib klasa sama w sobie, wiadomo, ale… oktagonowa rdza, zbyt defensywna taktyka, obiecująca trzecia runda.
I w porządku. Trzeba szukać pozytywów, z każdej lekcji wyciągać jakąś naukę. Budować także i sportowe podwaliny pod rewanż, coby i lud prosty przed drugą potyczką odzyskał wiarę w to, że „Hola, hola, nie wszystko stracone!”
O ile zatem po irlandzkiej stronie sportowo nędza, biznesowo – Himalaje, to po stronie dagestańskiej… Dzieje się! Oj, dzieje.
Ultimatum
Kontynuując zapoczątkowaną 30 lat temu w małej dagestańskiej wiosce Sildi tradycję niepierdolenia się w tańcu, której medialnym punktem kulminacyjnym okazał się orli lot rozpętujący bijatykę po UFC 229, Khabib Nurmagomedov wziął i postawił Amerykanom z UFC ultimatum!
Nie pierwsze ultimatum, dodajmy, bo dwa lata temu, gdy Dana White i spółka wykorzystali go w charakterze straszaka, oferując mu dwa kontrakty na walkę z ówczesnym mistrzem Eddiem Alvarezem, coby zbić jego i Conora McGregora finansowe oczekiwania przed UFC 205, otóż wówczas rozsierdzony Dagestańczyk zagroził przecież pracodawcy, że jeśli po ubiciu Michaela Johnsona walki o pas nie otrzyma, UFC do Rosji nie zawita. Takiego!
Dana White załatwił wtedy sprawę polubownie – zestawił mianowicie Dagestańczyka z Tonym Fergusonem, na szali walki kładąc tymczasowy pas mistrzowski.
Warto w tym kontekście przypomnieć, że El Cucuy targował się wówczas z UFC jak zły, domagając się lepszego kontraktu – w czym bardzo pomógł mu Dagestański Orzeł, nie tylko proponując mu z własnej kieszeni $200 tys., nie tylko solennie zapewniając przez wiele miesięcy, że interesuje go wyłącznie starcie z Tonym Fergusonem, ale przede wszystkim odrzucając propozycje walk o tymczasowe złoto z Jose Aldo i Michaelem Chiesą, które miały zmiękczyć negocjacyjną pozycję El Cucuya.
Jak jednak pamiętamy, do potyczki ostatecznie nie doszło, bo Dagestańczyka zmogły problemy zdrowotne i w rezultacie zrozumiawszy, że za taki obrót spraw winić może tylko i wyłącznie siebie, po powrocie do akcji zgodził się na starcie z Edsonem Barbozą. Gala w Rosji została uratowana!
Brat za bratem
Wracając zaś do aktualnej sytuacji… Opromieniony blaskiem wiktorii nad najmedialniejszym z medialnych, mistrz wagi lekkiej nie zapomniał o swoim kompanie Zubairze Tukhugovie. W następstwie bijatyki po UFC 229, podczas której Czeczen spróbował zamachnąć się na Conora McGregora – błyskotliwie zresztą skontrowany najlepszym chyba ciosem, jaki tamtego wieczoru wyprowadził Irlandczyk – został przez UFC wykreślony z potyczki z Artemem Lobovem.
Taki obrót spraw bardzo nie spodobał się jego dagestańskiemu kamratowi – szczególnie że pojawiła się też groźba zwolnienia Czeczena z UFC, co w kontekście wyrozumiałości Dany White’a i spółki względem słynnego już brooklyńskiego ataku na autobus wesołej ekipy Irlandczyków wspartych przez Rosyjskiego Młota unieść mogło niejedną brew. Uniosło więc i tę Nurmagomedova.
Postawił więc sprawę jasno i zapowiedział, że za bratem choćby i w ogień – co w tym konkretnym przypadku wykłada się, że „Zwolnicie Tukhugova, pójdę i ja”.
Póki co nie wiadomo co prawda, na jakie ustępstwa – jeśli w ogóle na jakiekolwiek – gotów jest pójść Nurmagomedov w tej właśnie braterskiej sprawie, ale stawiając sprawę na ostrzu noża, udowodnił – przynajmniej medialnie – że istnieją dla niego pewne wartości ważniejsze od finansowych.
Owszem, jako że myśl troglodycka w fanowskim świecie MMA wiecznie żywa, to i pojawiły się błyskawicznie głosy o takim właśnie troglodyckim zabarwieniu, sprowadzające się do: „Niech spierdala! I tak nudziarz! Nigdy nie wykręci takiego PPV jak Conor!” – ale to naturalne. Kult pieniądza ponad wszystko ma się w MMA – szczególnie w UFC – doskonale. Dlatego też każde działanie – choćby i kurewskie – które prowadzi do potencjalnego powiększenia sakwy, jest traktowane ze zrozumieniem, czasami: poklaskiem, a i zdarza się, że – o zgrozo – z podziwem. Przecie to dla promocji! Na niby!
Słowa nie mają znaczenia – a skurwienie dla pieniędzy to synonim marketingowego geniuszu. Do Dagestanu – i nie tylko, bo i w Polsce ludzi o sztywnym kręgosłupie moralnym, którzy słowa traktują poważnie, nie brakuje – trendy te jednak jeszcze nie dotarły. Więc się Khabib wkurwił – no bo jak to? Lobov dalej walczy, McGregor to samo, rugają nas jak psów, drogę do walki budują wózkiem rozbijającym szybę autobusu, a gdy my sprawę domykamy, to chcą nam Tukhugova pokarać? Nie godzi się.
I ma rację.
Nie jest oczywiście Dagestańczyk pierwszym zawodnikiem w historii, który poszedł na wojnę z UFC, ale jest pierwszym, który nie zrobił tego dla pieniędzy. Schemat konfliktów na linii fighter – UFC niemal zawsze wyglądał bowiem tak samo, kręcąc się wokół aspektów finansowych. Rozwiązanie takowych było więc dla Dany White’a i spółki proste jak konstrukcja cepa – płacimy gagatkowi i zamyka mordę albo uznajemy, że pieniędzy tych niewart – więc nie płacimy i niech spierdala.
W przypadku Dagestańczyka sprawa jest jednak znacznie bardziej skomplikowana, bo nie walczy on o pieniądze. Dodatkowe zera na koncie nie zmienią jego relacji z Tukhugovem, a zatem White musi podejść do tematu inaczej – może, powiedzmy, zrzucić odpowiedzialność na Stanową Komisję Sportową w Nevadzie, może jednak nie zwalniać Czeczena – wszak oficjalnie jeszcze tego nie uczyniono – ale zrobić to przy okazji jego pierwszej porażki po powrocie, zestawiając go na przykład z jakimś mocnym rywalem. Może nie przedłużać mu obecnego kontraktu. Opcji jest wiele.
Może też wreszcie wykorzystać osobę Tukhugova do nakłonienia Nurmagomedova do rewanżowego starcia z McGregorem. Nie oszukujmy się bowiem – rewanż byłby absolutnie monumentalnym wydarzeniem, które przyniosłoby UFC około $100 milionów dolarów na czysto, bijąc wszelkie rekordy sprzedaży PPV. Dana White i spółka nie przejdą obok takich pieniędzy obojętnie. Dlaczego by zatem nie zrobić transakcji wiązanej – ty, Khabibie, wychodzisz po raz drugi do Conora, a twój czeczeński ziomek zostaje pod naszymi skrzydłami.
Z drugiej zaś strony, czy Dagestański Orzeł byłby gotowy pójść na taki układ? W końcu żadnym sekretem nie jest, że Tukhugov z głodu nie umrze, nawet jeśli rozstanie się z UFC. Już tam Ramzan Kadyrow o to zadba. Ponadto Nurmagomedov zapowiadał przecież od dawna, że chce walki z Fergusonem, której zestawienie jest obecnie psim obowiązkiem matchmakerów UFC. Już raz Dagestańczyk udowodnił, że dla walki z El Cucuyem zrobi wiele.
Także narrację jego ojca Abdulmanapa Nurmagomedova, który zapowiedział, że za rewanżowe starcie z gadulskim Irlandczykiem jego syn powinien zarobić pięć razy więcej od tegoż – czyli kwotę kompletnie oderwaną od rynkowych realiów – traktować należy jako zawoalowaną formę: „Weźcie, spierdalajcie z gadkami o rewanżu”.
Innymi słowy, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Nurmagomedov – opromieniony wiktorią z McGregorem, zdeterminowany, finansowo ustawiony na całe życie, sportowo spełniony, uwielbiany przez prosty lud oraz majętnych przywódców i oligarchów – tym razem tak łatwo duszy łysogłowemu Lucyprowi nie zaprzeda.
Owszem, pamiętam doskonale, jak jeszcze przed zdobyciem złota 155 funtów w walce z Alem Iaquintą Dagestańczyk zarzekał się, że teraz pokaże Irlandczykowi miejsce w szaregu i zmusi go do potulnego ustawienia się w kolejce, by następnie zdanie zmienić, ale… Brooklyn. Autobus. Wedle narracji Khabiba, atak Conora na autobus zmienił o 180 stopni jego podejście do ewentualnej walki. Uczynił z niej sprawę osobistą. Jeśli zaś dodać do tego, że takiego właśnie pojedynku chciał na powrót Irlandczyk, chciało i UFC, trudno dziwić się, że to właśnie z Notoriousem Khabib wyszedł do pierwszej obrony.
Hard work!
Na uboczu rozgrywki pomiędzy Dagestańskim Orłem i UFC – z uzbrojonym w whiskey Irlandczykiem w tle – prężnie rozwija się medialna hucpa z Floydem Mayweatherem Jr. w roli głównej.
50-0 vs. 27-0! Czyli, de facto, 50-0 vs. 0-0 w boksie lub 27-0 vs. 0-0 w MMA.
Biorąc jednak pod uwagę wypowiedzi Dagestańczyka sprzed kilku miesięcy, który zeszłoroczne starcie Conora McGregora z Floydem Mayweatherem Jr. określał mianem cyrku totalnego, przyznając jednocześnie, że sam nie miałby w dużych rękawicach żadnych szans z Amerykaninem, trudno nie podejść do tego tematu z dystansem i nie potraktować go w kategoriach szatańskich fanaberii menadżera Dagestańczyka, Aliego Abdelaziza.
Jeśli nawet amerykański brat Khabiba Nurmagomedova z American Kickboxing Academy Daniel Cormier zanosi się śmiechem na wieść o potencjalnym starciu Dagestańczyka z legendą boksu, oceniając, że dostałby on taki wpierdol, że zacząłby w ringu zapasy robić – tak powiedział! – to… Ot, medialna hucpa.
Powiedzmy sobie jasno – gdyby jakimś cudem doszło do tej pożal się Boże walki, Dagestański Orzeł najzwyczajniej w świecie stanąłby okoniem wobec wszystkiego, o czym opowiadał przez lata swojej kariery, spluwając w twarz swoim fanom i depcząc kulturę, na której się wychował.
Khabib vs. Tony?
Nie ulega żadnej wątpliwości, że jedynym sensownym starciem dla Khabiba Nurmagomedova jest więc konfrontacja z Tonym Fergusonem. Nigdy w historii UFC naprzeciwko siebie nie stanęli zawodnicy mogący pochwalić się tak nieprawdopodobnymi seriami jedenastu wiktorii. Pojedynek ten raz na zawsze ugruntowałby – gdyby zwyciężył – status Dagestańczyka jako najlepszego zawodnika w historii wagi lekkiej i jednego z najlepszych bez podziału na kategorie wagowe.
Rzecz jednak w tym, że taka potyczka nie sprzedałaby nawet 1/4 tego, co sprzedać może dagestańsko-irlandzki rewanż. A dla UFC, nie zapominajmy, nic droższego od pieniędzy!
Ba, już teraz, niespełna dwa tygodnie po jednostronnym łomocie, gdy Irlandczyk nie zdobył się jeszcze na słowa komentarza w tym temacie – trudno bowiem za takowe brać dwa wpisy w mediach społecznościowych – nie brakuje porażonych amnezją fanów, co to w odmętach szaleństwa bredzą o rewanżu czy unikaniu tegoż przez Dagestańczyka. Tutaj wskaźnik oderwania od rzeczywistości wykracza daleko poza skalę.
To jednak nie wszystko. Problemem na drodze do najlepszego w historii sportów walki starcia w wadze lekkiej pomiędzy Nurmagomedovem i Fergusonem może okazać się też… management Amerykanina. Nie zapominajmy bowiem, że jego karierą zarządza Paradigm Sports Management, a więc dokładnie ta sama grupa, która jest odpowiedzialna za karierę McGregora. Już nasza Joanna Jędrzejczyk swego czasu przekonała się, że dla Audiego Attara rudowłosy Irlandczyk to absolutny priorytet – i może przekonać się o tym także El Cucuy.
A zatem? Czekamy na decyzję Stanowej Komisji Sportowej w Nevadzie. To ona w ogromnej mierze zdeterminuje taktykę negocjacyjną wszystkich stron – dagestańskiej, amerykańskiej i irlandzkiej.
*****